Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

GWIAZDY MÓWIĄ

Do zobaczenia w Sylwestra w Rzeszowie

Dodano: 17.12.19 12:25


gwi66044135

Urodził się 18 stycznia 1956 roku w Lipsku. Wokalista rockowego zespołu Lady Pank, z którym nagrał kilkadziesiąt płyt i wylansował dziesiątki przebojów. Ma trzech synów. W tym Bruna i Julka, jedenastoletnie bliźniaki z obecną partnerką Ewą.

Lady Pank to ewenement na polskim rynku muzycznym. Jesteście jednym z najdłużej, z krótkimi przerwami, grającym zespołem. Z moich obserwacji wynika, że najczęściej składy opuszczały wokalistki. Na czym polega wasz fenomen? To prawdziwa przyjaźń czy męska solidarność?


- Myślę, że wszystkiego po trochu. Często sobie siadamy i obgadujemy wszelkie sprawy, bez ściemy. Mówimy co nas boli, co nam się nie podoba. Skoro tak dobrze czujemy się ze sobą towarzysko, to i czasem jakaś płyta nam z tego wyjdzie (uśmiech). Po prostu lubimy się i szanujemy jako ludzie. Uważam, że granie w zespole to wielka sztuka. Solista ma swój fortepian czy inny instrument i tyle. My wiemy, że jeśli nawet padają mocne, gorzkie słowa to one są po coś. Ostatnio pokłóciłem się z naszym basistą, ale odchodząc od stołu, podszedłem do niego, przeprosiłem i pocałowałem w łysinę. My po prostu nie zajmujemy się duperelami. Każdy z nas za drugim skoczyłby w ogień.


Macie na swoim koncie ponad 20 płyt. Niektórzy grający dłużej, nie mogą poszczycić się taką bogatą dyskografią.


- Jesteśmy bardzo energetycznym zespołem. Poza tym Janek to bardzo płodny twórca.


Ty również!


- Chciałeś mi dokuczyć? Trochę jestem (śmiech). Mam cudowne bliźniaki i bardzo je lubię. Powiem nawet, że kocham!


Do rodziny wrócimy za chwilę. Chciałbym jeszcze pozostać przy twórczości zespołu. Dziesiątki numerów Lady Pank to prawdziwe przeboje. Masz takie, które są szczególnie bliskie Twemu sercu?


- Oczywiście, że tak. I wbrew pozorom nie są to przeboje, które śpiewa kolejne pokolenie, czyli „Mniej niż zero”, „Kryzysowa narzeczona” czy „Fabryka małp”. W moim kręgosłupie najbardziej mi drgają „Zamki na piasku”, „Sztuka latania” i „Zostawcie Titanica”.


Te tytuły mają wspólny mianownik - niepewność i smutek.


- A słyszałeś kiedyś wesołą piosenkę Lady Pank, Budki Suflera czy Republiki? Wszystkie są smutne. W naszym przypadku może poza jedną „Słońcem opętani”, którą pisałem dosłownie na kolanie.


Reszta powstała na plecach?


- Hahaha (śmiech)! Byliśmy wtedy w trakcie sesji nagraniowej. Brakowało nam jednego numeru. A tu czas w studio się kończy. Chłopcy poszli na obiad, a Leszek Kamiński, który był realizatorem materiału zapytał mnie czy napiszę coś na szybko. Było lato, też mi się spieszyło na urlop, a ponieważ od zawsze fascynował mnie film „Spaleni słońcem”, wyskrobałem „opętanych”. I proszę, inni siedzą nad tekstem godzinami, a mnie wystarczyło pięć minut i stworzyłem hit (uśmiech).


Rozumiem, że lubisz słońce?


- Chodziło mi raczej o sztukę rosyjską. Żałuję, że nie znam rosyjskiego, ale doskonale rozumiem ich twórczość. Uwielbiam rosyjską literaturę. Zauważ, że Rosja ma na swoim koncie najwięcej literackich Nobli. Choć i naszych przybywa. Gratuluję pani Oldze Tokarczuk!


Putina też lubisz?


- Nie i podejrzewam, że nigdy nie będzie moim przyjacielem. Ale nie gadajmy o polityce, bo zaczyna mnie mdlić.


Zatem wróćmy do rodzinnych klimatów. Kiedy w latach osiemdziesiątych nagrywałeś płytę do filmu animowanego „Jacek i Placek”, podejrzewałeś że kiedyś spotka Cię to w życiu naprawdę?


- Nie, nigdy. Kiedy Ewa wyznała mi, że jest w ciąży, powiedziałem „W porządku”. A ona do mnie „Nic nie rozumiesz, będą dwa”. Nie ukrywam, że byłem trochę przerażony. Kilka nocy nie przespałem, rozmyślając jak to będzie i czy sobie poradzę.


Pewnie inne emocje Tobą targały, kiedy rodził się Twój pierworodny?


- Zdecydowanie. Wojtek urodził się jeszcze przed Lady Pank. Miałem wtedy dwadzieścia kilka lat, byłem w wojsku. Zupełnie inaczej patrzyłem na świat. Teraz dojrzałem o te parę lat (śmiech).


Jakim ojcem jesteś dla bliźniaków? Grasz z nimi w piłkę?


- Oczywiście, choć oni grają lepiej ode mnie. Byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem. Gdy przyszła muzyka, sport odstawiłem na bok. Ale nie mogę się nadziwić, że dziś nikt nie gra tak dobrze jak ja dwadzieścia osiem lat temu. I odziedziczył to po mnie Bruno, który na moje nieszczęście trafi do Legii. Grozi mu kariera piłkarska. Zresztą nie ma się czemu dziwić, skoro urodził się w szpitalu na Czerniakowskiej, tuż obok stadionu. Julek jest inny. Na tę chwilę nie potrafię powiedzieć czy pójdzie w muzę czy zostanie inżynierem. Chłopcy w ogóle bardzo się od siebie różnią.


Jak to bliźniaki.


- Zgadza się (uśmiech).


Niebawem największe przeboje zespołu zaprezentujesz rzeszowskiej publiczności podczas wyjątkowej, sylwestrowej nocy. Nieraz zdarzało Ci się bywać w Rzeszowie. Z czym Ci się kojarzy nasze miasto?


- Z hotelem Rzeszów, którego nie ma.


Jest!


- No jest, ale to już nie to samo. Przyjeżdżałem do niego jeszcze z zespołem Desant, w którym grałem w wojsku. Mieszkaliśmy w ówczesnym hotelu z widokiem na wasz przepiękny pomnik. I niech ludzie sobie mówią co chcą, ale on mi się akurat kojarzy bardzo dobrze. Gdybym mieszkał w Rzeszowie, co tydzień składałbym pod nim kwiaty. Mam nadzieję, że go nie zburzą. Pałac Kultury też nie wszystkim się podoba, a stoi. Poza tym powiem ci, że na Podkarpaciu czuję się wyjątkowo dobrze. Przez pewien czas byłem nawet w jednostce w Sanoku. W tamtym okresie miałem, szczególnie w okolicach Leżajska, mnóstwo znajomych. Niektórych po latach spotkałem nawet w Nowym Jorku.


Wielu mieszkańców Podkarpacia wyemigrowało za ocean.


- Na szczęście mnie to nie grozi. Jestem zakochany w naszym kraju.


Rozmawiał MARCIN KALITA


Zobacz również: