PODRÓŻE

Pokochać Wietnam

Dodano: 18.01.2014

Pokochać Wietnam

Dżungla, żółtki, podziemne tunele, helikoptery i wymyślne zasadzki to obrazy, które kojarzyły nam się z tym tajemniczym zakątkiem świata. Mieliśmy okazję przypatrzeć się temu wszystkiemu, poznaliśmy zwykłych ludzi i już nigdy nie nazwiemy ich „żółtkami”.

Powiedzenie „prawdziwy Sajgon”, oznaczające wielki zamęt, nie jest przypadkowe. Takie właśnie jest to miasto. Wielki tygiel z milionami motorów przelewających się jak ogromna rzeka przez zatłoczone ulice. Samochodów jest niewiele w porównaniu z niezliczoną ilością motocykli. Pokochaliśmy to miasto znane z amerykańskich filmów wojennych.

Przejście przez ulicę jest nie lada wyzwaniem. Pasy na jezdni nie oznaczają zupełnie nic, podobnie jak światła. Przechodząc na drugą stronę ulicy trzymaliśmy się za ręce jak dzieci w przedszkolu. Motocykliści za wszelką cenę starali się nas wyprzedzić i zajeżdżali drogę zupełnie ignorując fakt, że mamy pierwszeństwo. Nasz pilot powtarzał – zachowajcie kontakt wzrokowy i naprzód.

Europejczyka zaskakuje tam wiele rzeczy. Pomiędzy dwu, trzypiętrowymi domami nagle wyrasta blok wysoki na sześć pięter, od ulicy ma szerokość dużego pokoju a jego boczne ściany osiągają kilkadziesiąt metrów. Wszystko, dlatego, że w Wietnamie płaci się podatek frontowy, czyli od szerokości budynku. Mieszkaliśmy w takim hotelu, mieliśmy pokoje bez okien, trudno było do tego przywyknąć.

Widok młodej dziewczyny szukającej wszy w głowie swojego przyjaciela wywołał w naszej grupie salwy śmiechu, ale to wietnamska rzeczywistość. Tak samo jak koń czy 5 świń przewożonych na bagażniku motocykla. W Sajgonie widzieliśmy 6-osobową rodzinę jadącą na jednym motorze.

Dzielnice odwiedzane przez turystów mają swój niepowtarzalny klimat. W dzień na ulicach jest ogromny ruch, wieczorem zamyka się je dla samochodów, a na chodniki wyjeżdżają kuchnie, stoliki i mnóstwo straganów. Jedzenie w takich chodnikowych restauracjach to uczta dla podniebienia. Nasza grupa liczyła 11 osób. Każdy zamawiał inną potrawę, kosztował i przesuwał talerz dalej. Świetnie się bawiliśmy i przy okazji mogliśmy spróbować wszystkich dań. Płaciliśmy śmieszne pieniądze, w przeliczeniu wychodziło po kilka złotych. Kuchnia indochińska jest wyjątkowa i najtańsza w świecie.

Wieczorami odwiedzaliśmy boczne uliczki, by obserwować prawdziwe życie Sajgonu. Często siadaliśmy na małych plastikowych taborecikach ustawionych dosłownie na ulicy, żeby napić się lokalnego piwa. Tuż za plecami przejeżdżały auta i mnóstwo motocykli, a my raczyliśmy się piwem w cenie 50 groszy za 0,5 l. Butelka dobrej whisky kosztowała 1$, woda mineralna była znacznie droższa, a za puszkę coli można było kupić 2-3 butelki alkoholu.

W Muzeum Wojny widzieliśmy sprzęt wojenny, który był używany przez armię amerykańską i galerię zdjęć przedstawiającą skutki użycia broni chemicznej. Zdeformowane, okaleczone ciała czy widok amerykańskich żołnierzy grających odciętą głową wietnamskiego jeńca jak piłką, pozostaną w naszej pamięci na zawsze.

Wizyta w tunelach Cu Chi Tunnels uświadomiła nam, że podczas wojny obie strony konfliktu nie przebierały w środkach. Wietnamski przewodnik pokazał nam pułapki przygotowane na amerykańskich żołnierzy. Były to wymyślne zapadnie naszpikowane zaostrzonymi pędami bambusa lub metalowymi prętami. Kiedy ktoś wpadł w taką pułapkę, nie miał możliwości wydostania się i umierał w męczarniach.



Pokochaj Wietnam

Przeszliśmy 50 m. podziemnymi tunelami. Długość wszystlkich wynosi ok. 200 km. Dla turystów udostępniono ten krótki wybetonowany i poszerzony odcinek. Przejście tym, mimo wszystko wąskim tunelem, było niezwykle ekscytujące. Kiedy wyobraziliśmy sobie spadające bomby, przyśpieszaliśmy kroku.

Dużą atrakcją była strzelnica, na której można postrzelać z broni używanej podczas wojny. Podając mężowi naboje, Wietnamczyk zapytał czy nie chce ruchomego celu, bo może załatwić krowę. Nasz pilot powiedział, że w sąsiedniej Kambodży za odpowiednią opłatą można mieć człowieka. Byliśmy zszokowani, nie sprawdzaliśmy i nie wiemy czy to prawda. Na koniec poczęstowano nas maniokiem i winem ryżowym ze żmiją w butelce.

Proponowano nam wizytę w restauracji serwującej potrawy z psa i krew węża z jego bijącym jeszcze sercem. Nie daliśmy się skusić, bo nie mogliśmy sobie wyobrazić sytuacji, w której musielibyśmy palcem wskazać psa do zjedzenia. Dziś w Wietnamie nie jada się potraw z psa, wyjątkowo dania te serwowane są w niezwykle uroczystych chwilach lub dla turystów.

Hanoi, to naszym zdaniem światowa stolica butów. Wytwarza się tam najlepsze światowe marki i 10% tej produkcji ląduje na straganach ulicznych. Dosłownie za kilkadziesiąt złotych można stać się posiadaczem najdroższych markowych butów. Można też zamówić garnitur uszyty z najlepszych tkanin i wg. najnowszych wzorów światowych projektantów mody. Cena ok. 600 $. Garnitur zamawia się wieczorem, a rano jest gotowy do odbioru.

Kiedy nocowaliśmy w tanim hostelu w Hanoi, obudził nas jakiś szelest, po włączeniu światła okazało się, że w naszych plecakach buszuje szczur wielkości kota. Rano dowiedzieliśmy się, że odwiedził on także naszych znajomych i ponadgryzał przygotowane kanapki. Koleżanka nieświadoma niczego, zjadła je na śniadanie. Wieczorami chodziliśmy do parku i namiętnie grywaliśmy w rebusy. Pewnego razu poczułam, że coś próbuje wejść mi do kieszeni w spodniach. Miałam w niej małą paczkę ciastek, którą próbował wykraść ogromny szczur. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jeszcze kilkanaście podobnych stworzeń.

Zatoka Ha Long to obowiązkowy punkt programu każdej wycieczki. Ok. 2 tys. wapiennych wysepek porośniętych bujną roślinnością. Przy jednej z nich zawsze jest zakotwiczonych kilkadziesiąt statków turystycznych. Na tej niewielkiej wysepce znajduje się piękna kolorowa jaskinia. W zatoce hoduje się owoce morza i perły, które można kupić w pobliskim porcie. Oczywiście kupiliśmy, bo cena za jeden sznur pereł to 2 $, a dolar kosztował wtedy ok. 2,80zł.

Odwiedziliśmy kolorową, wręcz cukierkową świątynię kadoistyczną. W niej obok siebie modlą się wyznawcy różnych religii. Kobiety mogą sprawować wszystkie funkcje kościelne, nie mogą jedynie zostać papieżem (tak nazywa się najwyższa godność także w kaodaizmie) . Polecam Indochiny wszystkim początkującym podróżnikom. Ludzie są tam niesamowici i chętni do pomocy, już nigdy nie powiem o nich „żółtki”.

Grażyna Sroczyńska
„Głogowiak Extra”