Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

GWIAZDY MÓWIĄ

Aktor ma tylko jedną twarz

Dodano: 11.09.15 18:03


gwi19782192

Rozmowa z ARKADIUSZEM JAKUBIKIEM

Urodził się 14 stycznia 1969 roku w Strzelcach Opolskich. W 1992 roku ukończył wrocławską PWST. Na ekranie zadebiutował jako 7-latek w filmie "Okrągły tydzień". Znany z takich filmów i seriali jak: "Kochaj i rób co chcesz", "Boża podszewka", "13 posterunek", "Nienasycenie", "Wesele", "Kryminalni", "Palimpsest", "Rozmowy nocą", "Dom zły", "Jesteś bogiem", "Drogówka", "Chce się żyć", "Małe stłuczki", "Kochanie, chyba cię zabiłem" czy "Carte blanche". Obecnie realizuje film "Wołyń". Lider grupy Dr Misio. Jego żoną jest Agnieszka Matysiak, również aktorka. Para ma dwóch synów: 17-letniego Jakuba i o 3 lata młodszego Jana.


Podejrzewam, że Pana ulubionymi zwierzętami są misie, ale ja jestem ciekaw czy gustuje Pan w rybach?


- Nie, zupełnie nie. Dlatego nie rozumiem wędkarzy. Mam wśród nich wielu znajomych i nie mogę pojąć co jest fascynującego w moczeniu kija w wodzie (uśmiech). A co do ryb... Ostatnimi czasy coraz częściej sam się w nie przeobrażam. Znaczy robię się coraz bardziej małomówny. Nastawiam się raczej na słuchanie.


Szczerze mówiąc, szczególnie w kontekście Rzeszowa, spodziewałem się innej odpowiedzi. W końcu to tutaj otrzymał Pan "Złotą Rybę" na Festiwalu Filmów Optymistycznych za swój debiut reżyserski "Prosta historia o miłości".


- No tak! Nagroda ta była taką jaskółką, która dobrze wróżyła temu filmowi. Była to produkcja niezależna. Nikt nie chciał nam dać na nią pieniędzy, bo nie wierzono w jej powodzenie. Kiedy dotarła do nas wiadomość z Rzeszowa, że film spodobał się publiczności, a na festiwalu otrzymaliśmy Grand Prix, byliśmy przeszczęśliwi. Ale Rzeszów to nie tylko festiwal. W swoim czasie często tutaj bywałem. Była to jedna z naszych ulubionych miejscówek za czasów "13 posterunku". Zawsze wracam tu z ogromną przyjemnością.


Rzeszów to stolica Podkarpacia, z którego pochodzi m.in. wybitny reżyser Wojtek Smarzowski.


- Na szczęście nie czuł się on urażony naszym zwycięstwem. Zresztą filmy optymistyczne to nie jest świat filmów Wojtka, więc ciężko byłoby mu zakwalifikować do tego konkursu własną produkcję. Poza tym on i tak nagród ma od groma (uśmiech).


Do Smarzowskiego wrócę za chwilę. Teraz chciałbym się skupić na Pana debiucie. Przed kamerą stanął Pan już jako kilkuletni chłopiec.


- To wina moich rodziców (uśmiech). Ubzdurali oni sobie, że ich synek zrobi karierę.


I nie pomylili się!


- Ach ten blichtr (uśmiech). Myślę, ze naturalną rzeczą jest, iż rodzice przerzucają własne niespełnienia na swoje pociechy. Moi zamarzyli sobie, żebym został aktorem. No i wykrakali. A wracając do filmu "Okrągły tydzień"... Był rok 1976, miałem wówczas siedem lat. Pamiętam zdjęcia próbne w Katowicach. Wygrałem je i dostałem główną role. Do dziś przeklinam ten dzień.


???


- Byłem dość wrażliwym i zamkniętym chłopcem. Co zresztą zostało mi do dzisiaj. Muszę panu powiedzieć, że nienajlepiej wspominam tamten plan zdjęciowy. W tym filmie wziąłem udział w kultowej dziś scenie, która zmieniła moje życie w koszmar. Reżyser w swej inwencji twórczej wpadł na pomysł, żeby pokazać mnie przed kamerą tak, jak mnie Bóg stworzył. Oczywiście tej sceny nie było w pierwotnym scenariuszu. Dopiero na planie dowiedziałem się, że mamy kręcić scenę, w której moja filmowa mamusia Emilia Krakowska mnie kąpie. Wpadłem w histerię, płakałem. Prośbą, groźbą, szantażem zmuszono mnie do zagrania tej sceny. Zrobiłem to ze łzami w oczach, co zresztą widać na ekranie.


No i poszło, było, minęło...


- Tak, ale teraz proszę sobie wyobrazić moją rodzinną, niewielką miejscowość Strzelce Opolskie i podstawówkę nr 2. Na premierę do kina Pionier idzie cała szkoła. Oczywiście na czele z moją klasą. Oglądają film i nagle widzą scenę, w której jestem kompletnie goły. Jak pan myśli, co się działo później i jak ja się wtedy czułem?


Pewnie koledzy mieli ubaw z Pana cennych klejnotów?


- A jak! Na każdym kroku słyszałem w szkole "Aktor, pokaż siusiaka!". Dzieci są bezwzględne i bezlitosne. To było coś okropnego. Strasznie przeżywałem to, że się ze mnie śmieją. Musiałem zmienić szkołę.


I sprawa przycichła.


- Na pewien czas. Dokładnie na trzy lata. Była niedziela. Pamiętam dokładnie. Wracam z mamą z kościoła i słyszę "Areczku, dzisiaj o godz. 17.35 w telewizji pokazują twój film". Na co ja "Mamo, nie chcę o tym rozmawiać". I wtedy słyszę najgorsze "Wiem, że nie lubisz tego filmu, ale wyobraź sobie, że kupiłam lody, upiekłam ciasto i zaprosiłam do nas całą twoją klasę". Uciekłem wtedy z domu. Do północy chodziłem po parku i jak mantrę powtarzałem "Nienawidzę wszystkich. Nigdy nie zostanę aktorem".


amtj2



Jak to się ostatecznie skończyło?


- Tak, że aktorem jednak zostałem (śmiech). Na szczęście klasa zjadła ciasto i lody, obejrzała film i rozeszła się do swoich domów. Tym razem obeszło się bez docinek. Te trzy lata sprawiły chyba, że troszkę dojrzeliśmy do tematu nagości.


Ta trauma z dzieciństwa nie przeszkodziła Panu w tym, żeby po latach w "Jak to się robi z dziewczynami" zagrać producenta filmów pornograficznych.


- Fakt (uśmiech). Powiem panu, że tę traumę przerabiam przez ostatnie czterdzieści lat. Zdradzę więcej... Teraz nawet lubię kogoś lub sam rozbierać się na scenie. W kilku ostatnich spektaklach czy filmach, obnażanie się jest tematem, który przerabiam sam ze sobą.


Straszył Pan, że nie pójdzie w aktorstwo, a jeszcze po tym pamiętnym debiucie zagrał Pan w filmie "Cóżeś ty za pani" i kultowym serialu "Rodzina Leśniewskich".


- Oczywiście i na zdjęcia próbne wysłali mnie rodzice. Bo jakże mogłoby być inaczej. W "Leśniewskich" startowałem do jednej z głównych ról dziecięcych. To przesłuchanie przegrałem i pojawiłem się w serialu jedynie w małym epizodzie.


Co się stało, że ostatecznie zdecydował się Pan jednak na wybór szkoły teatralnej?


- Zanim do tego doszło, różnie toczyło się moje życie. Początkowo chciałem studiować psychologię, żeby zająć się resocjalizacją młodych ludzi. Pojechałem nawet na miesiąc na obóz z trudną młodzieżą. Skutecznie odwiódł mnie on od tego pomysłu. Jestem jednak zbyt słabą jednostką.


Dlaczego?


- Już pierwszego dnia podszedł do mnie chłopak i zapytał czy będę go też tak bił, jak wyjeżdżający właśnie z obozu wychowawca. Zupełnie wymiękłem, kiedy dowiedziałem się, że na tym obozie głównym elementem edukacyjnym była przemoc. Kiedy dotknąłem tego przerażającego świata, wiedziałem że zupełnie nie nadaję się do tej pracy. Później chciałem zostać dziennikarzem. Jednocześnie złożyłem papiery na wydział dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego i do szkoły teatralnej we Wrocławiu. Przyczyniła się do tego moja pani profesor z liceum im. Broniewskiego w Strzelcach Opolskich. Była ona absolutną fanką teatru. Zabierała nas do Teatru Kochanowskiego w Opolu, sama w szkole założyła kółko teatralne, gdzie zdążyłem zrealizować trzy premiery.


A film "Okrągły tydzień" pani profesor widziała?


- Oczywiście!


I pewnie wtedy stwierdziła, że ma Pan predyspozycje i wszelkie "warunki", żeby zostać aktorem!


- Jasne (śmiech). Wie pan, ja dopiero po latach uświadomiłem sobie, że aktorstwo jest sposobem na pogodzenie się z samym sobą, zyskanie akceptacji innych osób i zdobycie umiejętności rozmowy z nimi.


Mówi Pan o swojej nieśmiałości. U Wojtka Smarzowskiego grywa Pan takie role, o których zachowanie nie podejrzewałbym Pana w życiu prywatnym.


- Tego, co tak naprawdę w nas drzemie, nie wie nikt. Role, które my aktorzy odtwarzamy - także te, które zagrałem u Wojtka, ale i u innych reżyserów - opierają się o doświadczenia i obszary naszej osobowości, z których nie zawsze zdajemy sobie sprawę. I to jest fantastyczna przygoda. Dodatkowo, w przypadku filmów Wojtka, tych postaci nie da się od tak zagrać, w nie po prostu trzeba się zamienić. Ale jeśli chodzi o sierżanta Petryckiego z "Drogówki", to już razem z żoną ustaliliśmy, że do tej roli będę się przygotowywał w domu. I to jest jedyna oficjalna wersja, której będziemy się trzymać (uśmiech). Oczywiście zawsze z tyłu głowy pali się ta czerwona lampka, która sygnalizuje, że nie można grając Otella naprawdę udusić Desdemony.


Ogromną popularność i rozpoznawalność przyniosła Panu rola Rysia. Tyle, że nie w "Klanie", a "13 posterunku".


- Prawda (śmiech). Na szczęście Rysio posiadał tyle ułomności, że nie musiał sie rozbierać, by wywołać salwę śmiechu wśród widzów. Z tą postacią szalonego i głuchego sapera bez ręki wiąże się długa historia. Przyjmując tę rolę, nie zdawałem sobie sprawy że serial będzie miał tak ogromną siłę rażenia. A ja pozostanę Rysiem na kilka lat. Nie można zapominać, że aktor ma tylko jedną twarz. Później miałem kłopot z tą rolą. Na długi czas zostałem wrzucony do szuflady z napisem "Debil z 13 posterunku" i proszę mi wierzyć, że ciężko było mi się z niej wydostać. Był taki czas, kiedy znienawidziłem Ryśka, posądzając go o to, że zmarnował mi życie. Dopiero musiał się w nim pojawić taki wariat jak Wojtek Smarzowski, który wyciągnął mnie z niej, powierzając mi dramatyczną rolę notariusza Janochy w "Weselu". Ja nie miałbym na tyle odwagi. Dlatego dziś każdą propozycję dokładnie analizuję i przyglądam się jej z każdej możliwej strony.


Zejdźmy z ekranu i wejdźmy na scenę. W 2008 roku powołał Pan do życia grupę Dr Misio, która szturmem wdarła się na polską scenę muzyczną. Jej koncerty cieszą się ogromnym powodzeniem. Macie na swoim koncie już dwa albumy, a waszym strojem scenicznym są... gacie!


- O nie! Są nim garnitury pogrzebowe z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Specjalnie dla nas dobrała je nasza ulubiona kostiumografka Agnieszka Werner jeszcze do teledysku wyreżyserowanego zresztą przez Wojtka Smarzowskiego. Niektóre jego sekwencje rozgrywały się na cmentarzu właśnie. Stąd taki pomysł. Żeby dopełnić obrazu, założyliśmy pod nie równie oldskulową bieliznę.


Którą, niczym na pokazie mody, prezentujecie na koncertach.


- Ten szalony pomysł narodził się bardzo spontanicznie. Jak wiadomo podczas występów sporo się poruszamy, skaczemy, reflektory oświetlające scenę powodują, że zaczynamy się na niej niemal rozpływać. Więc w naturalny sposób zaczęliśmy zrzucać z siebie marynarki, następnie koszule i równie oldskulowe podkoszulki. Nie wiem, ki diabeł podkusił mnie, żeby podczas któregoś z koncertów zdjąć też spodnie. Ale tak nie jest za każdym razem. Publiczność musi sobie na to zasłużyć (uśmiech).


A co musiałaby zrobić, żebyś zrzucił Pan też te kultowe już gacie?


- Na to nie ma szans. Jestem już za stary na pokazywanie pisiora. Ale ciekawscy zawsze mogą sobie obejrzeć film "Ostatni tydzień" (uśmiech).


Przepraszam, że to powiem, ale nie jest Pan już za stary na striptiz?


- Wiek nie jest stanem kalendarza, lecz naszego umysłu. Niedawno mój starszy syn składając mi życzenia, powiedział "Tato, czego ja mogę ci życzyć, skoro ty jesteś coraz młodszy? Zachowujesz się jakbyś miał 35 lat". Strach pomyśleć, co będzie za rok czy dwa.


Wróci Pan do czasów "Okrągłego tygodnia".


- No tak (śmiech). I wtedy poproszę Emilię Krakowską, żeby mnie wykąpała na scenie w misce wody! A poważnie mówiąc... Może Dr Misio jest właśnie syndromem wieku średniego?


Rozmawiał MARCIN KALITA


Zobacz również: