Odwiedziło nas:
Dodano: 22.12.14 22:34
Rozmowa z EWĄ WENCEL, aktorką i scenarzystką serialu „Czas honoru”
- Pani Ewo, w którym roku była bitwa pod Grunwaldem?
- W 1410. Prosiłabym, żeby mnie pan nie przepytywał z historii, bo mam jej już nieco powyżej uszu (uśmiech).
- Chciałem tylko sprawdzić czy ona rzeczywiście Panią interesowała.
- Kiedyś? Absolutnie nie!
- Jaką miała Pani ocenę z tego przedmiotu?
- Ocenę miałam dobrą, ale historia nie interesowała mnie w ogóle. Raczej matematyka i chemia, trochę biologia. Chciałam być lekarką.
- To skąd u Pani taki nagły przypływ uczucia do historii?
- Nie nazwałabym tego uczuciem. Raczej przypadkiem. Producent „Czasu honoru” i scenarzysta Jarek Sokół zaproponowali mi współpracę przy tym projekcie. Właściwie nie wiem dlaczego zwrócili się do mnie, bo wcześniej nie miałam takich doświadczeń. Prócz jednego epizodu – współpracy scenariuszowej przy filmie „Plac Zbawiciela”. Ale cieszę się, że panowie dostrzegli we mnie ten nieuświadomiony potencjał.
- Przecież historia to najwspanialsza skarbnica wiedzy o życiu.
- No , właśnie. Widać musiałam do tego dojrzeć (uśmiech).
- I wrócić do książek!
- Dokładnie. Przygoda z „Czasem honoru” to dla mnie siedem lat wspaniałej, ale i niezwykle uciążliwej pracy. Tym bardziej, że przez ten czas ciągle byłam i jestem czynna zawodowo, więc musiałam pogodzić pisanie scenariusza z innymi obowiązkami. Ale jestem bardzo szczęśliwa, że dane mi było wziąć udział w tym przedsięwzięciu.
- To naprawdę definitywne pożegnanie z serialem?
- Z tego co wiem, to tak. Jak wspomniałam, było to siedem cudownych lat, ale jest tyle pięknych historii do opowiedzenia. Najwyższy czas zamknąć ten rozdział.
- I nie będzie Pani płakać?
- Nie mogę płakać. Muszę zabierać się za coś zupełnie nowego i tym się cieszyć.
- Pewnie mówiła Pani o tym już setki razy, ale proszę przypomnieć dlaczego przy pierwszej serii zdecydowała się Pani ukryć swoje nazwisko pod pseudonimem?
- Uznałam, że tak będzie lepiej. Chciałam zachować anonimowość z różnych powodów. Mój wujek Jerzy Matysiak, brat mojej mamy, był żołnierzem Armii Krajowej. Miałam okazję i możliwość w ten sposób uhonorować jego bohaterską postawę.
- Pozostańmy jeszcze przy historii, ale Pani kariery. Pamiętam wspaniały spektakl telewizyjny dla dzieci „Małgosia kontra Małgosia”. Pani pierwsza i od razu rola podwójna!
- Tak, podwójna (uśmiech). Szkoda, że dziś nie realizuje się takich przedstawień. Ta propozycja bardzo mnie zaskoczyła, bo wówczas nie było żadnych castingów. Byłam pierwszy rok na scenie, pracowałam w teatrze w Szczecinie. Dojeżdżałam na zdjęcia do wytwórni w Łodzi. To moje pierwsze duże doświadczenie telewizyjne. Bardzo miło wspominam tę realizację. Szczerze życzę każdemu młodemu aktorowi tak wspaniałej i komfortowej pracy na „dzień dobry”. Dzisiejszy rynek jest bardziej konsumpcyjny. To już nie jest mój świat.
- Na początku drogi wystąpiła Pani także w pamiętnych „Szaleństwa panny Ewy”, w których na planie miała okazję zetknąć się z wielkimi tuzami aktorskimi.
- To prawda. Kolejna wspaniała przygoda i doświadczenie. Byłam wtedy w ciąży, czego mam nadzieję nie widać na ekranie. I… nie wytrzymałam (uśmiech). Urodziłam synka pod koniec zdjęć. Pamiętam, że na drugi dzień, po jego przyjściu na świat, zadzwoniono do mnie z produkcji czy mogę się stawić na planie. Mój lekarz rozłożył ręce (śmiech).
- Ten film obfitował w prawdziwe gwiazdy, takie jak: Piotr Fronczewski, Zdzisław Kozień, Anna Milewska, Anna Seniuk, Barbara Rachwalska czy Leon Niemczyk.
- To było zupełnie inne pokolenie. Dające nam siłę i wiarę w to, że robimy coś ważnego, że mamy jakąś misję do spełnienia. Ja też staram się to przekazywać młodzieży. To jest trudne w tak komercyjnych czasach. Ale tak naprawdę teatru moich marzeń już nie ma. No może jeden.
- Pani rodzimy Teatr Kwadrat.
- Teraz to dla mnie najważniejsze miejsce. Komedia, farsa to bardzo trudny gatunek, który jednak, pozwala na przekazanie widzowi, nawet w dzisiejszych czasach, pewnych wartości. Tak pół żartem, pół serio.
- Swój komediowy kunszt zaprezentowała Pani także w serialu „Mamuśki”.
- To była rewelacja. Cudowna praca, świetny scenariusz. Wspaniali aktorzy. Nakręciliśmy trzydzieści odcinków. Szkoda, że stacja nie podjęła się kontynuacji. Później ciężko było nas już razem zebrać.
- Według horoskopu osób urodzonych jak Pani 15 sierpnia, powinna Pani być towarzyska.
- A nie jestem (śmiech)? Jestem bardzo towarzyska. Lubię się spotykać z ludźmi, umiem się bawić, a nawet zaszaleć. Ale też wiem kiedy mogę sobie na to pozwolić. W tej chwili mam tyle pracy, że nie mogę być niewyspaną czy zmęczoną. Jedyną przyjemnością, na którą w takim czasie sobie pozwalam to wyjście do kina. Nie do teatru, bo do niego chodzę na co dzień. Lubię też poczytać dobrą książkę.
- A śpiewać Pani lubi?
- Chyba, że przy goleniu (śmiech). Nie przepadam, choć pochodzę z Opola – stolicy polskiej piosenki.
- Więc wiemy już dlaczego nie została Pani piosenkarką. Ale i aktorstwo nie było Pani pierwszym wyborem.
- Zgadza się. Przez rok studiowałam budownictwo. Później ekonomię i organizację produkcji. Dopiero po tym dostałam się do szkoły teatralnej. Zdawałam też na medycynę. Byłam dość niespokojnym duchem, ciągle poszukującym. Ale nie było ze mną większych problemów, bo byłam, jestem i będę systematyczna. Jak już sobie coś ustalę, to trudno mnie od tego odwieźć. Jeśli nie wykonam czegoś, co zaplanowałam od razu mam wyrzuty sumienia i źle się z tym czuję.
- Czuje się Pani typową zodiakalną Lwicą?
- Czasami tak, ale zdarza mi się być także taką malutką szarą myszką, która chciałaby poczuć się bezpieczna u boku swojego króla lwa. Otacza nas mnóstwo ludzi samotnych. Samotność to najcięższa z prób, jakiej możemy być poddani. Kiedy musimy być tak tylko „ja ze mną”
- Chyba nie mówi Pani o tym z autopsji?
- Jak najbardziej z własnego doświadczenia. Nawet kiedy człowiek odniesie sukces, to jeśli musi go sam konsumować, ma on zupełnie inny smak.
Rozmawiał MARCIN KALITA
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: