Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

GWIAZDY MÓWIĄ

Nie jestem wyznawcą „Mamrota”. Rozmowa z PIOTREM PRĘGOWSKIM

Dodano: 01.09.14 12:56


gwi39803413

Urodził się 15 lutego 1954 roku w Warszawie. W 1979 roku ukończył warszawską PWST. Znany z takich filmów i seriali jak: „Barwy ochronne”, „Nie zaznasz spokoju”, „Miś”, „Zmiennicy”, „Latające machiny kontra Pan Samochodzik”, „Klan”, „Plebania”, „Camera Cafe”, „Świat według Kiepskich”, „Hela w opałach”. Od kilku lat wciela się w rolę Patryka Pietrka w popularnym „Ranczu”. Jego żoną jest aktorka Ewa Kuryło. Mają córkę Zofię.

- Wyobraźmy sobie taką sytuację: wchodzi Pan do baru, zamawia schabowego czy kaszę gryczaną?


- Nie zamawiam kaszy, bo jej nigdzie nie można dostać. Ulubionym dopełniaczem w restauracjach są ziemniaki i to najlepiej z głębokiego oleju, które są gorsze niż bomba atomowa. Nie potrzebna nam żadna wojna, wystarczy nas wypuścić do knajp i poczekać, aż serwowane tam jedzenie samo nas zeżre. Wiem, że pił pan do „Misia”. Miało być śmiesznie, a wyszło zupełnie na serio.


- No bardzo poważnie.


- W moim wieku najchętniej żywiłbym się samą gryczaną, bo ją uwielbiam. Unikam pszenicy i innych zbóż.


- Czyżby jakieś problemy ze zdrowiem?


- Absolutnie! Takie jest właśnie nasze myślenie. Ludziom się wydaje, że muszą uważać co jedzą, dopiero jak te problemy zdrowotne się pojawią. Nic bardziej mylnego, bo wtedy jest już za późno.


- Czyli co powinniśmy jeść?


- Na pewno nie tyle mięsa, ryb, jajek. Nawet nie powinniśmy pić mleka.


- Zamiast mleka „Mamrot”?


- Zdaję sobie sprawę, że są wyznawcy naszego serialowego wina i jemu podobnych. Sam od pewnego czasu nie jestem zainteresowany ani „Mamrotem”, ani żadnym trunkiem wyskokowym. I jakież jest rozczarowanie wśród naszych widzów, kiedy podczas przypadkowych spotkań próbują mnie takowymi częstować.


- Rzeczywiście wielki zawód.


- Dajmy już spokój tym deklaracjom, bo podobno tylko alkoholicy nie piją. Ja na szczęście do tego etapu nie doszedłem, ale razem z żoną od blisko dziesięciu lat prowadzimy życie bezprocentowe.


- Sądziłem, że zdradzi mi Pan sekret „Mamrota”, ale skoro go Pan nie kosztował…


- Sekret mogę zdradzić. Tkwi on w dwóch rodzajach kosztów. Niewielki koszt zakupu i wielki koszt dla organizmu, żeby go strawić. I tak znajduje on swoich koneserów, bo wynosi na taki poziom intelektualnego rozwoju, którego nie daje żaden alkohol (śmiech).


- Zapomniał Pan jeszcze o doborowym towarzystwie.


- To prawda. W dobrym, wszystko i wszędzie smakuje.


- W takim obracał się Pan również w pracy przy produkcjach Stanisława Barei, który niejako Pana odkrył.


- Można tak powiedzieć. Choć zanim trafiłem pod jego skrzydła, jeszcze w szkole teatralnej wystąpiłem w filmie „Nie zaznasz spokoju”, w którym także towarzyszyłem moim zacnym kolegom i koleżankom po fachu. Wielu z nich raczyło się w życiu różnymi trunkami i dlatego albo jest dziś z nimi bardzo źle lub odeszli już do „krainy wiecznych chałtur”. Między innymi dlatego nie jestem wyznawcą „Mamrota”.


- To dlaczego zgodził się Pan zagrać faceta uzależnionego od alkoholu? Przecież „Ranczo” oglądają miliony!


- Zgadza się, ale proszę zauważyć, że my nie propagujemy ani nie namawiamy do jego picia. Z drugiej strony, żenujące by było, gdybyśmy mówili wprost „ludzie nie pijcie”. Każdy z nas powinien mieć w sobie instynkt samozachowawczy, który podpowie mu, kiedy ma przestać.


- Pomimo, że cały czas jest Pan obecny w zawodzie, to można by się pokusić o stwierdzenie, że Pana kariera przetoczyła się od kaszy gryczanej po tanie wino.


- Coś w tym jest (śmiech). Choć po drodze, w serialu „Camera Cafe” promowaliśmy jeszcze małą czarną.


- Zejdźmy już może z produktów, a pogadajmy rzeczywiście o tej karierze. Dużą sympatię widzów zdobył Pan rolą Krashana w „Zmiennikach” Barei. Długo się Pan uczył mówić z tym „obcym” akcentem?


- Sporo w tym przypadku. Przez swoje całe młode życie chadzałem różnymi sportowymi ścieżkami. Interesowałem się sztukami walki, imponował mi Bruce Lee.


- Podobno trenował Pan zapasy, ale po uszach tego nie widać.


- Umówmy się, nie byłem jakimś szczególnie wybitnym zawodnikiem. A to, że udało mi się po drodze zdobyć w zapasach jakiś medal, to już bardziej legenda. Po prostu czasem ktoś się położy na macie na plecach, a wtedy żerują na nim tacy spryciarze jak ja (śmiech).


- Ale wróćmy do tego akcentu…


- Moje treningi karate prowadził Koreańczyk, który bardzo śmiesznie mówił po polsku. Zresztą zapisałem się na nie, bo chodziło tam również sporo dziewcząt. I czasem mówił on do nich „ciewciny, nie ćmiać cie”. Bardzo mi się to spodobało. Kiedy trafiłem na plan „Zmienników” postanowiłem tę mowę od niego zapożyczyć. Zresztą na tym polega aktorstwo. Idziemy przez nie, spotykając na swojej drodze najprzeróżniejszych ludzi, którym coś podkradamy. Szczęśliwie, jeśli jest to coś, co może nam się później w życiu przydać. Jak właśnie Krashanowi akcent mojego trenera.


- Czyli to był Pana pomysł kupiony przez Bareję?


- Z tymi „zagranicznymi” postaciami wiąże się mnóstwo zabawnych sytuacji. Do wcześniejszych produkcji Bareja starał się angażować rzeczywiście przedstawicieli Czarnego Lądu. Choć dziś już tak by nikt nie powiedział, w końcu „Murzynek Bambo” to od lat zakazana pozycja (uśmiech). W tamtych czasach realizatorzy mieli z nimi sporo kłopotów, bo po jednym dniu zdjęciowym albo żądali podwyżki, albo po prostu wyjeżdżali z Polski i tyle ich widzieli. Wtedy Bareja wpadł na pomysł, że będziemy „kolorować” naszych aktorów. Jak się okazało, widzom to zupełnie nie przeszkadzało, bo oni kupowali jedynie konwencję wątku. Tak było i ze mną.


- Podobno zagrożono Panu wycięciem scen z jego udziałem?


- Może nie aż tak, ale w pierwszych scenach, w których grałem z panem Wojciechem Pokorą, zwracałem się do niego „pronciem pan”. Za którymś razem reżyser zwrócił mi uwagę, że żadne tam „prącie” nie może mieć miejsca. Wtedy zamieniłem to na „prociem pan”.


- Skoro ciągle o „Zmiennikach”, to czy gdyby miał Pan szansę cofnąć czas, zmieniłby Pan zawód?


- Szkoła teatralna to był akt rozpaczy, bo nic nie umiałem robić i na żadne studia bym się nie dostał. Przyznaję się, że byłem nieukiem i na nadrobienie materiału z fizyki czy matematyki, nie było już najmniejszych szans. Po drodze zdarzały mi się fascynujące przygody typu technikum mechaniczne czy szkoła zawodowa w klasie o profilu tokarskim, ale gdybym cofając czas znów był w tym samym miejscu co wtedy, z premedytacją ponownie poszedłbym na aktorstwo.


- Nie ma tego złego… W końcu gdyby nie aktorstwo, pewnie nie ułożyłby Pan sobie życia prywatnego. Przynajmniej z obecną żoną, która też jest aktorką i również gra w „Ranczu”.


- Z tą kobietą pewnie nie, bo wtedy nigdy byśmy się nie poznali. Z kolei w zawodówce w klasie było nas czterdziestu i jedna dziewczynka. Powiem panu szczerze, że była najładniejsza w klasie (śmiech). Na szczęście się we mnie nie zakochała, bo wtedy nie poznałbym swojej żony.


- W pewnym momencie żona zrezygnowała jednak z zawodu.


- Raczej odwrotnie. Zresztą oboje w pewnym momencie znaleźliśmy się na lodzie. Ewa skończyła w tym czasie kurs księgowości, logopedię, otarła się również o reklamę i kontakty z mediami.


- Właściwie to śmiało moglibyście Państwo stworzyć dwuosobową ekipę filmową.


- Nawet trzyosobową, bo nasza córka skończyła reżyserię. Choć wcześniej bardzo błąkała się po świecie. Najpierw cztery lata studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, później skończyła stosunki międzynarodowe w Wyższej Szkole Europejskiej w Krakowie. Były jeszcze dwa lata fotografii. Aż w końcu znalazła swoją pasję i to jest najważniejsze.


- I teraz będzie dawać pracę rodzicom.


- Wręcz przeciwnie. Już sobie ustaliliśmy, że nie będzie nas angażować. Jesteśmy zbyt emocjonalnie ze sobą związani, a to nie jest dobry układ w pracy. Dlatego współpracy będziemy się wystrzegać jak ognia.


- Przecież Pan z żoną występuje w jednym serialu.


- I tylko tyle. Nie spotykamy się na ujęciach, nie partnerujemy sobie. Ona gra swoje, ja swoje. My jesteśmy normalnymi ludźmi. Przynajmniej tak mi się wydaje (uśmiech).


- W takim razie trzeba zapytać osób, z którymi Państwo obcują.


- Broń Boże! Wiem jaka będzie odpowiedź (śmiech).


- Jaka?


- No, że jesteśmy nienormalni. Zresztą my też nie znamy innych ludzi (śmiech).


Rozmawiał MARCIN KALITA


Fot. Marcin Kalita


Zobacz również: