Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

GWIAZDY MÓWIĄ

Zrobili ze mnie „słoika”

Dodano: 13.06.14 10:50


gwi74737023

Rozmowa z MACIEJEM CZACHOWSKIM, uczestnikiem „Wawa Non Stop”

- Nie tak dawno przez kilka miesięcy widzowie TVN mogli oglądać perypetie mieszkańców jednego ze stołecznych domów w pierwszym serialu hybrydowym „Wawa Non Stop”. Wśród nich znalazłeś się i Ty.


- Zagrałem w nim Piotra z Sopotu. Choć muszę się przyznać, że na sopockim molo jeszcze nigdy nie byłem (śmiech).


- Więc właśnie, miała to być z założenia telenowela o popularnych „słoikach”, a przecież Ty jesteś rodowitym warszawiakiem.


- To prawda. Zrobili ze mnie „słoika” i w końcu miałem okazję się nim poczuć (śmiech). Wymyślono sobie uczestników z różnych stron kraju, żeby widzowie mieszkający w danych rejonach, mogli się z nami łatwiej utożsamiać.


- Ilu było w serialu przekręconych „słoików”? Kto jeszcze jest z Warszawy?


- Asia Drozdowska jest z Saskiej Kępy, Marta Chwaszczyńska z okolic i Maciek Tylenda, nasz serialowy gospodarz. Co prawda nie jest z Warszawy, ale mieszka tu już od wielu lat.


- Castingi też odbywały się w Warszawie?


- W większości tak.


- To miałeś blisko.


- I tu muszę cię zaskoczyć. Kiedy dowiedziałem się o przesłuchaniach, zadzwoniłem do produkcji. Powiedzieli mi, że właśnie się skończyły i jeśli mam ochotę w nich wystartować, to mogę jeszcze spróbować w Krakowie. Nie miałem nic do stracenia ani do roboty, to pojechałem. I dostałem się.


- Na czas produkcji byliście odizolowani od świata jak uczestnicy „Big Brothera?


- Nieee! Ktoś powiedział przed emisją, że jest to właśnie „Big Brother” ze scenariuszem. Totalna ściema. Przede wszystkim jak sam zauważyłeś, oni przebywali w zamkniętym domu, mieli zadania do wykonania, co tydzień ktoś odpadał, no i w końcu walczyli o grubą kasę (uśmiech). Porównywanie tamtego reality show do naszej „Wawy” to jakiś absurd. My mieliśmy ujęcia zarówno w domu, jak i na zewnątrz, po nich wracaliśmy normalnie do domu. Na nagrania przychodziliśmy jak do pracy.


- Czyli nikt z Was w tym domu nie nocował?


- Jedynie ochroniarz, który pilnował, żeby niczego nie rozkradli. A i tak nie było w nim nic do wzięcia. Serial realizowany był w naprawdę starej chacie. Odnowione były tylko te pomieszczenia, w których kręciliśmy. W pozostałych prawie straszyło. A może nie prawie, bo dawno temu był w tym budynku szpital psychiatryczny (śmiech). Z kolei knajpa była wynajęta przy placu Unii Lubelskiej.


- Mieliście jakiś wpływ na scenariusz?


- Niewielki, ale tak. Sens poszczególnych scen musiał być zachowany, ale pozwalano nam na słowną improwizację. Przykładowo ja nigdy nie używam tekstów w stylu „muszę się wyfiksować z imprezy” czy „muszę wyrobić ten target”. Przed każdym ujęciem omawialiśmy z reżyserem możliwość jego nakręcenia. Osoby, które pisały scenariusz, nie znały układu domu. Gdybyśmy nie interweniowali, to postacie, które akurat miały razem znaleźć się w łóżku, nigdy by na siebie nie wpadły (śmiech).


- Skoro mówimy o tych intymniejszych momentach… Jak przyjąłeś propozycję sceny, w której masz pozować z innym facetem w samej bieliźnie?


- Ojej, to było straszne! Było mi ciężko. Kiedyś zdarzyło mi się pozować do aktów, ale wtedy byłem tylko ja i fotograf. Tutaj to co innego. Nie dość, że musiałem dotykać innego faceta, to jeszcze za kamerą sztab ludzi, którzy się podśmiewali i stroili miny. A mimo wszystko chciałem zrobić to profesjonalnie. Najtrudniej było wtedy, kiedy stykaliśmy się nosami i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, karmiąc się rureczką z kremem. Leonardo, który towarzyszył mi w tej scenie, nie czuł żadnego skrępowania. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać ile takich sesji ma już za sobą (śmiech).


- Co na to Twoja dziewczyna?


- Wiedziała, że jest to tylko moje kolejne zadanie. Obejrzała i powiedziała, że podołałem. Znajomi przyjęli to na wesoło. Gdyby teraz ktoś zaproponował mi takie zadanie za niezłą kasę, to myślę, że bym sobie poradził (uśmiech).


- Zostawmy już facetów. A jak Twoja połówka reagowała na, bądź co bądź, liczne sceny z kobietami? Tutaj mogła się już czuć zazdrosna.


- Ona wywodzi się z podobnej branży. Jest wokalistką.


- Doda czy Shazza?


- Weź przestań (śmiech). Nazywa się Elis Herrera i jest Kubanką. Występuje m.in. z zespołem „Rei Ceballo & Calle Sol”. Śpiewała w programie „Jaka to melodia”. Sama sporo jeździ i koncertuje. Stworzyła także swój musical. Może gdyby pracowała w sklepie czy była księgową, nie rozumiałaby mnie i tego co robię. A tak widząc, że mnie ta robota kręci, cieszyła się moim szczęściem. Ja też jestem zadowolony z każdego jej sukcesu. I to jest fajne w naszym związku.


- Ale ona chyba nie całuje się z facetami na koncertach?


- Mam nadzieję, że nie (śmiech)! Choć ma prawo podobać się facetom. A jeśli chodzi o mnie… Wiedziała, że mam takie sceny zapisane w scenariuszu.


- Ciebie to pewnie cieszyło?


- A jak!!! Choć muszę szczerze powiedzieć, że nie wszystkie pocałunki – z różnych względów – należały do przyjemnych. Nie to, żebym uważał się za mistera, ale w końcu nie każdy musi się podobać każdemu. A pracę wykonać trzeba.


sloi2


- Spotykacie się teraz prywatnie, po zakończeniu „Wawy”?


- Najlepszy kontakt mam z Jowitą Zienkiewicz, czyli serialową Oliwią. Świetna dziewczyna. Czasami spotykamy się na mieście lub odwiedzamy nawzajem. I niemal non stop wisimy na telefonach. Myślę, że ta znajomość pozostanie na długo.


- Rozmawialiśmy o tym, że nie byliście kopią „Big Brothera”. Czemu zatem służył zabieg wprowadzenia do „Wawy” Manueli Michalak, którą wszyscy kojarzą z tamtym programem?


- No właśnie nie wiem. Dzięki wejściu Manueli, ciężko nam było odciąć się od „Big Brothera”. Co innego, gdyby odwiedził nas Janek Kliment z „Tańca z gwiazdami”.


- Nie uważasz, że Manuela miała być trampoliną serialu, ratującą jego oglądalność?


- Pozwolisz, że to przemilczę. Uważam też, że „Wawę” pogrążyła ciągła zmiana godziny emisji. Ale nie żałuję, że wziąłem w niej udział.


- Jak widzisz swoją przyszłość po programie?


- Niewątpliwie „Wawa” dała mi szansę pokazania się z zupełnie innej strony niż samo pozowanie do zdjęć. Nie ukrywam, że chciałbym rozwijać się w tym kierunku. Myślę o szkole aktorskiej, o której marzyłem od dawna. Kręci mnie praca z ludźmi, lubię kamerę. Zresztą kiedyś spełniałem się też jako prezenter Polo TV.


- Czyli Akademia Teatralna?


- Trochę za wysokie progi jak dla mnie. Nie mam aż tak wyszkolonego warsztatu. Poza tym mam już 25 lat i nie wiem czy wiekowo zdążyłbym się do niej załapać. Myślałem raczej o szkole państwa Machulskich. Aczkolwiek to z kolei przywiązałoby mnie do Polski na całe trzy lata. A mam mnóstwo innych planów. Nieustannie biję się z myślami, co robić dalej.


- Dzięki za spotkanie.


- Pozdrawiam wszystkich i zapraszam na moją stronę: facebook.com/Maciej.Czachowski.MC



Rozmawiał MARCIN KALITA


Fot. Archiwum


Zobacz również: