Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

GWIAZDY MÓWIĄ

Moja babcia była z Rzeszowa
Rozmowa z MARIĄ SADOWSKĄ

Dodano: 20.05.2014

mbbz

Urodziła się 27 czerwca 1976 roku w Warszawie. Jest córką wokalistki Liliany Urbańskiej i kompozytora Krzysztofa Sadowskiego. Jako nastolatka prowadziła telewizyjną audycję „Tęczowy Music Box”. Ma na swoim koncie kilka płyt, z czego ostatnia „Jazz na ulicach” ukazała się w kwietniu tego roku. Z powodzeniem zajmuje się także reżyserią. W zeszłym roku premierę miał jej debiut fabularny „Dzień kobiet”. Zasiada w jury popularnego programu „The Voice of Poland”. Ma córkę Lilianę.

- Twoja najnowsza płyta nosi tytuł „Jazz na ulicach”. Można powiedzieć, że na tę ulicę wyszłaś z… piwnicy!

- W rzeczy samej (uśmiech). Część materiału powstała w mojej piwnicy. Zresztą jak i w przypadku poprzednich płyt. Dzięki temu czuć na nich klimat brudnego, garażowego grania. Osobiście uważam, że technika zabija ducha muzyki. Uwielbiam tworzyć w tej piwnicy w towarzystwie organów Hammonda mojego ojca, całego archiwum plakatów i płyt winylowych.

- Czy w związku z albumem będzie można Cię spotkać grającą na ulicach polskich miast?

- Mamy takie plany, ale ze względów logistycznych głównie w Warszawie. Nasi fani będą wiedzieć dokładnie gdzie i kiedy będzie można nas posłuchać. Na pewno pogramy też w autobusach i tramwajach. A wszystko to będziemy filmować.

- Tańczyć też będziesz?

- Oczywiście. Uwielbiam to robić. W tańcu nic, nawet muzyka mi nie przeszkadza (uśmiech). Mogę tańczyć zarówno na scenie dla kilkutysięcznej publiczności jak i dla trzech osób. Taniec pozwala nam się oderwać od poważnych problemów, które otaczają nas na co dzień. Jazz zresztą zrodził się jako muzyka ludowa, taneczna. Dla wszystkich, a nie jak się wielu wydaje dla zamkniętej elity. Dlatego tak wiele inspiracji czerpię właśnie z tego gatunku. To z niego wywodzi się pop, soul czy funk. Nawet moja córeczka tańczy przy moich piosenkach. Właśnie w jazzie jest taka pozytywna, dziecięca energia.

- Album miał swoją premierę w Prima Aprilis. To przypadek?

- Absolutnie nie. Ta płyta w tekstach aż kipi od humoru. Wspomnę choćby niezwykle ironiczne numery „Baba za kierownicą” czy „Klikam”. Ma być ona kontrą do tak uwielbianego przez nas smucenia się i marudzenia.

- Tytułową piosenkę nagrałaś z wielką Urszulą Dudziak. Do współpracy zaprosiłaś też trzy żeńskie głosy z poprzedniej edycji „The Voice of Poland”.

- A na koncertach gram w towarzystwie pianistki. Tak, jestem feministką i taka też jest ta płyta. Choć i faceci mają w jej stworzeniu fajny wkład. Właśnie zmieniłam zespół. Teraz tworzą go młodzi muzycy, którzy – aż wstyd się przyznać - wychowali się na moich dziecięcych piosenkach (śmiech). Świetnie się uzupełniamy. Ja zarażam ich tradycją jazzową, a oni wnoszą w moją muzykę nowoczesność.

- W zeszłym roku miał swoją premierę Twój, obsypany nagrodami, debiut fabularny „Dzień kobiet”. O ironio, odbyła się ona właśnie 8 marca!

- Przypadek? (śmiech)!

- Dlaczego nie nakręciłaś filmu o facetach?

- Ten film śmiało mogliby zagrać faceci. Przecież jego akcja równie dobrze mogła dziać się w hucie. Kocham mężczyzn, ale – wybaczcie panowie – nie będę robiła o nich filmów. Przynajmniej na razie. Jestem kobietą i łatwiej mi się z nią i jej problemami zidentyfikować. Po prostu lepiej je rozumiem.

- Myślisz o kolejnych realizacjach?

- Oczywiście. Od razu wzięłam się do pracy. Tym bardziej, że sukces filmu otworzył mi niektóre drzwi. Przeczytałam kilka scenariuszy, ale nie zainteresowały mnie one na tyle. Piszą się więc kolejne i powoli zbieramy pieniądze na produkcję. Poza tym po realizacji filmu tęskniłam za muzyką, stąd nowa płyta. I powiedzmy sobie to szczerze, w muzyce czuję się starą wygą, w filmie wciąż jestem debiutantką. Ale mam nadzieję, że wszystko przede mną.

- Wspomnieliśmy wcześniej o „The Voice of Poland”. Poprzednią edycję wygrał Twój podopieczny Mateusz Ziółko. Za chwilę finał kolejnej odsłony. Myślisz o wygranej?

- Rzeczywiście robi się coraz goręcej. Ci, którzy z różnych względów nie dotarli tak daleko, zawsze będą w mojej drużynie. Zawsze mogą do mnie zadzwonić, poradzić się. Bardzo się zżywamy przy pracy nad programem, tworzymy jedną wielką rodzinę. Cieszę się, że wielu z uczestników nie zasypało gruszek w popiele, tylko dalej walczą o swoje istnienie na rynku. To napawa mnie dumą. A wracając do twojego pytania… Tak, wierzę, że w mojej ekipie jest zwycięzca!

- Gdybyś nie była w tym miejscu, w którym jesteś, wzięłabyś udział w tego typu talent show?

- Razem z innymi jurorami się nad tym zastanawialiśmy, szczególnie przy przesłuchaniach w ciemno. Tak, wzięłabym. Gdybym znów miała te dwadzieścia kilka lat. Wtedy byłam bardziej odważna i bezczelna. Ale czy by mi się powiodło? Nie miałam wtedy pewnego głosu. Sporo nad nim pracowałam. Poza tym ja nie mogłabym być jedynie odtwórcą. Dlatego ubolewam, że uczestnicy programu wykonują jedynie covery. Ja musiałabym mieć szansę zaprezentowania się z całym pakietem (uśmiech).

- Muzyka film, program. Jak to wszystko godzisz?

- Jakoś daję radę. Moja córeczka przyzwyczaiła się, że często nie ma mnie w domu. Kiedy się ubieram, wie że mam idzie do pracy. Niedawno jechałyśmy gdzieś samochodem. Zatrzymałam się na światłach. Akurat przy bilboardzie „The Voice of Poland”. Lilka zobaczyła na nim moje zdjęcie i wykrzyknęła „O, mama w pracy!” (śmiech).

- Skoro jesteśmy przy rodzinie… Podobno masz mocne powiązania z Rzeszowem?

- To prawda. Moja babcia ze strony mamy mieszkała w Rzeszowie. Niestety nie pamiętam jej dobrze, bo odeszła od nas jak byłam jeszcze mała. Bardzo tęsknię też za Bieszczadami, które uwielbiam. No i wiele tradycji świątecznych to legendy naszej rodziny ze strony mamy. Na święta do dziś robię kutię!

Rozmawiał MARCIN KALITA

Fot. Sony Music

Zobacz również: