Odwiedziło nas:
Dodano: 27.03.18 16:57
Od trzech lat na antenie telewizyjnej gości popularny serial "Szkoła", w którym wcielasz się w rolę nauczyciela WF-u. To chyba spełnienie Twoich marzeń. W końcu studiowałeś na Akademii Wychowania Fizycznego.
- Nawet przez chwilę uczyłem w prawdziwej szkole (uśmiech). Owszem, przez dwa lata studiowałem wychowanie fizyczne, ale na drugim roku, kiedy uczyli nas tego samego, co na pierwszym, stwierdziłem, że jestem już za stary, żeby w kółko wałkować to samo. Oliwy do ognia dolał jeden z wykładowców teorii, który wprost powiedział nam, że nawet gdybyśmy mieli niezłe chody w szkołach, to i tak pracy nie znajdziemy, bo brakuje etatów dla nauczycieli WF-u.
Przecież Ty masz idealne znajomości. Twoja mama jest dyrektorką szkoły w Dębicy.
- Zgadza się i zaraz po słowach naszego wykładowcy, zadzwoniłem do niej z zapytaniem czy znalazłbym pracę jako wuefista. Niestety mama potwierdziła, że w Dębicy nie ma szans, bo najzwyczajniej nie ma miejsc. Pochodziłem więc jeszcze pół roku na wychowanie, żeby pobierać stypendium naukowe . Z racji tego, że miałem już magistra z turystki zakończyłem edukację na tym etapie i założyłem firmę.
To jesteś trochę jak Maryla Rodowicz, która też zaczęła wychowanie fizyczne i go nie skończyła...
- Ale śpiewanie idzie mi już znacznie gorzej (śmiech). Poza tym z przykrością muszę stwierdzić, że to już nie jest to wychowanie fizyczne, co kiedyś. Dziś kiedy chcesz dostać się na ten kierunek, nie musisz przechodzić tylu testów sprawnościowych. Wystarczy, że dobrze napiszesz maturę.
Sam pamiętam ze swojej podstawówki, że na WF-ie zdarzało nam się pisać kartkówki.
- I chyba wszystko zmierza w tym niedobrym kierunku. Do dziś mam fajne kontakty z niektórymi wykładowcami z AWF-u, czasami się odwiedzamy. Narzekają, że większość studentów nie daje rady zwykłym biegom. Zdarzyło się, że na zajęciach z pływania pojawiły się osoby, które nigdy nie weszły do wody. Zresztą to samo obserwuję w naszym serialu. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć osoby, które mają jakąkolwiek koordynację wzrokowo-ruchową. Tak naprawdę dopiero na planie uczymy je jak zagrać grę w siatkówkę, kosza czy nożną.
A Ty masz opanowane wszystkie te dyscypliny?
- Nie żebym był mistrzem, ale biegle poruszam się po grach zespołowych i nie tylko. Gram w kosza, siatkę, kopię piłkę. Kiedyś rzucałem oszczepem, pchałem kulę, skakałem wzwyż. Uwielbiam też squasha, tenisa i badmintona, który niesłusznie jest uważany za niepoważny sport. Nie jeżdżę tylko na łyżwach, bo kiedyś zaliczyłem na nich poważny wypadek, włącznie z utratą przytomności i pamięci.
W telewizyjnej "Szkole" niektórych nauczycieli grają zawodowi aktorzy. A jak właściwie Ty do niej trafiłeś?
- Szczerze ci powiem, że jeszcze w liceum nie miałem żadnego pomysłu na swoją przyszłość. Choć już wtedy należałem do grupy teatralno-wokalnej. Później powołałem do życia własny kabaret A-bzik, z którym przez dziesięć lat działalności zjeździliśmy niemal całą Polskę. Miałem na jego punkcie dosłownego bzika. Sam pisałem teksty, przygotowywałem plakaty, wynajmowałem sale, szukałem sponsorów. Na nasz pożegnalny występ w Dębicy przyszło blisko tysiąc osób, a żegnali nas owacjami na stojąco. I w związku z tymi doświadczeniami, dosłownie wszyscy wypychali mnie do szkoły aktorskiej. Stwierdziłem jednak, że to zbyt ciężki kawałek chleba.
W końcu pojawiłeś się w agencji castingowej, ale chyba do niej już nikt Cię nie musiał wypychać?
- No nie, sam poszedłem (uśmiech). A wszystko zaczęło się od tańca towarzyskiego, który uprawiałem przez dziesięć lat. Później zrobiłem też kursy instruktorskie i przez siedem lat byłem trenerem tańca. Ale ciężko było się z tego samemu utrzymać w Krakowie, więc zacząłem szukać innych sposobów na zarobek. Jako ciekawostkę, mogę dodać jeszcze, że moi rodzice bardzo chcieli, żebym studiował tak jak oni w Rzeszowie. Ale bez stałego zamieszkania w nim. Chcieli, żeby codziennie dojeżdżał na zajęcia z Dębicy. Chyba, żeby mnie mieć cały czas pod kontrolą. Nie dałem się i poszedłem w świat. Zresztą to samo radziłem mojemu młodszemu bratu. Posłuchał mnie i dziś świetnie sobie radzi w Krakowie.
Ale wróćmy do "Szkoły", bo trochę odbiegliśmy od tematu.
- Ok. Tak więc mając 300 złotych na przeżycie na cały miesiąc, zacząłem kombinować. Początkowo był to jeszcze taniec i kabaret. W każdy weekend dojeżdżałem też do Dębicy, gdzie stałem za barem w dyskotece. W końcu wpadłem na pomysł, że może by tak zacząć statystować. I tak się zaczęła moja przygoda z "W-11" i "Detektywami". Zagrałem w nich około dwudziestu ról różnych morderców i zbirów. Powoli zacząłem się do tego zniechęcać, bo lubię jak dużo się dzieje. Cały czas prowadzę własną firmę, w której zajmuję się konferansjerką i DJ'ką. W wolnych chwilach sędziowałem też mecze koszykówki. Aż tu nagle, po dłuższym czasie dostałem telefon z agencji z informacją, że mają rolę idealną dla mnie. Wzbraniałem się strasznie, ale po długich namowach poszedłem na przesłuchanie. I siadło. Od trzech lat jestem wuefistą w "Szkole".
Zapomniałeś o modelingu. Wystąpiłeś także w teledysku "Tamta dziewczyna" Sylwii Grzeszczak.
- No tak, tu też staram się aktywnie działać, robiłem dużo kampanii w Polsce, ale też pracowałem w Hiszpanii, Tajlandii, Chinach czy Turcji. Prowadziłem też program edukacyjny w Telewizji Kraków. Marzy mi się rola totalnego świra, wariata w serialu komediowym lub filmie. Myślę, że bym sobie poradził. Ale niestety, ja jestem w Krakowie, a większość z tych produkcji realizuje się w stolicy, nie chcę się przeprowadzać, a dojazdy przy tym trybie życia nie wchodzą grę. Jednak mogę się pochwalić, że udało mi się zagrać mały epizod filmie angielskiej produkcji "Adolf the Artist", opowiadającym o młodości Hitlera i jego karierze na Akademii Sztuk Pięknych. Pojawiłem się tam u boku Iwana Rheona, znanego z "Gry o tron" czy Ruperta Grinta, kojarzonego z roli Rona Weasley'a z serii filmów o Harrym Potterze. Zagrałem tam żołnierza, narzeczonego Klary, na którą "poluje" sam Hitler. Ona wybiera jednak mnie. Niestety produkcję można oglądać, jak na razie, tylko w Wielkiej Brytanii.
Nieźle. Ale znów pora na powrót do szkoły, ale tej prawdziwej. jakim byłeś uczniem?
- Nienajgorszym, na wagary nie chodziłem. Chyba, że na takie na legalu, kiedy miałem próbę kabaretu.
Synowi pani dyrektor inaczej nie wypadało.
- Nie chodziłem do szkoły mamy. Ale po sąsiedzku. To była placówka z bardzo rygorystycznymi zasadami. Przy wejściu sprawdzano czy masz obuwie do przebrania. Jeśli nie, odsyłano cię do domu, wpisywano nieobecność, dostawałeś uwagę, a rodzice byli wzywani do szkoły. Starałem się przestrzegać tych reguł, bo chciałem się dostać do najbardziej elitarnego liceum w Dębicy. Wielu moim kolegom, którzy wagarowali, przez obniżone zachowanie, się to nie udało.
I nigdy nie dostałeś żadnej uwagi?
- Dostałem, ale trzymaj się mocno. A brzmiała ona "Pondo śpiewa na lekcji muzyki" (śmiech). Spore problemy miałem z matematyki i chemii. Z tego ostatniego przedmiotu pewnie dlatego, że uczyła mnie ta sama profesorka, co moją mamę. Myślę, że przez to oberwało się mnie i mojemu bratu. Byłem nawet zagrożony, ale ostatecznie liceum skończyłem ze świadectwem z paskiem.
Grana przez Ciebie w "Szkole" rola profesora Dudziaka jest bardzo lubiana przez uczniów.
- To prawda. Traktują go bardziej jako przyjaciela czy mentora, do którego można się zwrócić po każdą radę, także sercową. Zresztą ja miałem podobnie. Do dziś utrzymuję świetny kontakt ze swoją nauczycielką od WF-u. To właśnie ona zaszczepiła we mnie aktorstwo, powołując do życia w naszej szkole kółko teatralne.
Skoro wspomniałeś problemy sercowe... Nie uważasz, że serial porusza czasem nazbyt ciemne strony życia? Zawody miłosne, zdrady, ciąże, narkotyki, przestępczość...
- Zdarza mi się słyszeć gorsze rzeczy od mojej mamy, która obserwuje je we własnej szkole. Przecież telewizja ich nie wymyśliła. Podobno często rodzice zabraniają swoim dzieciom oglądać nasz serial, bo podsuwa im głupie pomysły. W takim razie równie dobrze, można by zabronić puszczania w telewizji "Harrego Pottera", żeby dzieci nie próbowały latać na miotle, skacząc z dachów. Mnie się wydaje, że wszystko to zależy od tego jakie wartości wyniosą one właśnie z domu. Postawiłbym bardziej na to, że "Szkoła" przestrzega przed zagrożeniami, na które młodzież może natknąć się w realnym świecie.
Tomasz Dudziak, nie ma co ukrywać, prócz nauczyciela WF-u, to przystojny facet. Uwielbiają go serialowe uczennice. Ba, nawet się w nim podkochują. A w życiu prywatnym?
- Zdarzają się jakieś listy, nawet propozycje (uśmiech). Ale na próżno.
Chcesz powiedzieć, że jesteś zajęty?
- Nawet więcej, w listopadzie 2016 roku wziąłem ślub.
Zdajesz sobie sprawę, że tym wyznaniem tracisz w oczach swoich fanek?
- Mówi się trudno (uśmiech).
Na koniec pomówmy jeszcze o Twoich podkarpackich korzeniach. Często jeździsz w rodzinne strony?
- Oczywiście. W końcu z Krakowa nie mam tak daleko. Przede wszystkim mam tam wspierających mnie rodziców i dziadków, a przyznaję, że mi się tęskni. Zdarza mi się tam prowadzić koncerty i imprezy. Lubię też z sentymentu spłynąć sobie kajakiem po Wisłoce. Uwielbiam też zjeździć na rowerze Pogórze Karpackie. Kiedy ktoś mnie pyta skąd jestem mówię, że z Krakowa, ale pochodzę z Dębicy.
Rozmawiał MARCIN KALITA
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: