Odwiedziło nas:
Rozmowa z NATALIĄ KUKULSKĄ
Dodano: 09.07.19 14:06
"Halo, tu Ziemia"... Witaj Natalia na naszej planecie!
- Pozdrawiam serdecznie Rzeszów i całe Podkarpacie.
Niedawno ukazała się Twoja najnowsza, dziewiąta już z kolei płyta pod takim właśnie tytułem. Żeby ją nagrać naprawdę musiałaś odbyć międzyplanetarną podróż?
- W pewnym sensie tak. Jest na niej wiele elementów kosmicznych, metafizycznych. Śpiewam na niej o poszukiwaniu duchowości, a w zamykającej ją piosence "Rekonstrukcja" wprost używam słów "Podnieść na duchu, muszę ducha, (…) bo wciąż na ducha jest posucha". Niestety często powierzchowność i świat materialny biorą w naszym życiu górę. Zdecydowanie warto sięgać po więcej. Zastanawiam się na płycie nad tym, czym jest wolność, czy potrafimy sobie z nią radzić i jak wiele rzeczy jest od nas zależnych.
Poza tym czas, w którym powstawał album, był dla Ciebie szczególnie wyjątkowy.
- To prawda. Dotknęłam wówczas sfery życia z różnych stron. Żegnałam bardzo bliską mi babcię i oczekiwałam przyjścia na świat mojej córeczki.
"
Halo, tu Ziemia" to dość popularny zwrot, którego używamy w stosunku do osób, siedzących obok, ale jakby nieobecnych, zamyślonych...
- Mnie samej z trudem zdarza się sprowadzić czasami na ziemię (śmiech). Warto od czasu do czasu unieść się nad nią i doświadczyć wzniesień obcujących ze sztuką. Na szczęście tej metafizyki jest wokół nas mnóstwo. Ale trudno jednocześnie zapominać o otaczającej nas prozie życia. W końcu sama jestem kobietą, żoną, matką. Szczęśliwie spełniającą się zawodowo, ale jednak mającą swoje przyziemne obowiązki.
Choćby wtedy, gdy dzieci są głodne.
- Dokładnie (śmiech). Wtedy trzeba coś ugotować!
Skoro jesteśmy już najedzeni, to pozwolisz, że jeszcze na chwilę odejdziemy od stołu i uniesiemy się nad ziemię. Często podkreślasz, że ten album jest dla Ciebie przełomowy.
- Zgadza się. Jak mówiłam wcześniej, podczas gdy pracowałam nad albumem spotkały mnie niezwykle trudne, ale i bardzo piękne chwile. Z jednej strony pojawiło się nowe życie, a z drugiej zamknęłam pewien etap pożegnań z bliskimi mi osobami, którym zawdzięczam życie. O ile poprzedni krążek "Ósmy plan" był bardziej mroczny, nowy przynosi dużo pozytywnej energii. Jest autorski i dość odważny.
Najnowszy album to już trzeci, który współtworzysz, z drobnymi wyjątkami, ze swoim mężem Michałem Dąbrówką. O ile wcześniej wykonywałaś piosenki napisane przez innych autorów, tak teraz odnosi się wrażenie, jakbyście tworzyli zamknięci dosłownie we własnym... kosmosie.
- Rzeczywiście można odnieść takie wrażenie przy płytach "Comix" i "Ósmy plan". Powstawały one w zupełnie innej atmosferze. Zawarliśmy na nich nasze autorskie pomysły, których nam nie brakowało. Tym razem postanowiliśmy dorzucić do nich zupełnie nową energię. A ponieważ świetnie współpracuje nam się z muzykami, towarzyszącymi nam na koncertach: Archie Shevsky'm i Marcinem "Małym" Górnym, postanowiliśmy powołać do życia kolektyw i wspólnie stworzyć projekt "Halo, tu Ziemia", który właśnie oddajemy w ręce słuchaczy.
Jak Twój mąż znosił obecność innych facetów?
- Wspaniale (śmiech). Myślę nawet, że była to dla niego swego rodzaju odskocznia, bo od 17 lat musi mnie znosić zarówno jako żonę i wokalistkę. A mówiąc serio, chcielibyśmy częściej spojrzeć na siebie nie jak na muzyka, tylko zwyczajnie tak po ludzku, jak mąż i żona właśnie. Nawet na wakacjach nam się to nie zawsze udawało. Liczyliśmy na to, że będziemy mieć na urlopie nieco więcej prywatności, ale ciągle dopracowywaliśmy ostatnie szczegóły w związku z premierą płyty. Z drugiej strony jest to w końcu nasza pasja, więc nie ma co narzekać.
Podobno dla potrzeb tego materiału "porzuciliście" swoje rodziny?
- Coś w tym jest (uśmiech). W grudniu, kiedy najwięcej jest do zrobienia w obrębie tak zwanej prozy życia, choćby w związku z przygotowaniami do świąt, my postanowiliśmy wyjechać w góry. Zabraliśmy ze sobą cały sprzęt studyjny. I rzeczywiście trochę czuliśmy się tak, jakbyśmy wylądowali statkiem kosmicznym w przepięknym Międzybrodziu. Właśnie tam w przeciągu zaledwie dwóch tygodni, powstało aż sześć utworów na płytę. I to dosłownie, bo kiedy wróciliśmy do domu, staraliśmy się jak najmniej doprodukowywać, żeby nie przekombinować. Chcieliśmy zachować w nich tego ducha koncertowego grania. I myślę, że nam się to udało. Cztery numery powstały w domowym studio, dwa stworzyliśmy już w duecie z Michałem i dwa z Archie'm. W jednym przypadku dosłownie na ostatnią chwilę nagraliśmy piosenkę nomen omen pt. "Ostatnia prosta". Stwierdziliśmy, że albo się uda, albo nie. I tak jak cały album powstawał w długim okresie czasu, to ten kawałek od kompozycji, tekstu, poprzez nagranie i miks zajął nam cztery dni. To jedna z moich ulubionych piosenek.
Mamy więc nowy album, ale z doświadczenia wiem, że kiedy ukazuje się efekt finalny pracy artysty, ten z tyłu głowy myśli o kolejnym projekcie. Nie podejrzewam, żeby w Twoim przypadku było inaczej. Pewnie zostało Ci jeszcze materiału na trzy kolejne krążki.
- Muszę cię zaskoczyć, bo właśnie niewiele pomysłów zostało w zapasie. Bałam się nawet, że tego materiału będzie zbyt mało. Ten album w pełni wyczerpał na ten czas moje pokłady twórcze. Mam poczucie totalnego spełnienia. Teraz muszę chwilę odpocząć, żeby znów wejść do studia. W tej chwili chciałabym bardziej skupić się na koncertach, które jak wiesz są moim żywiołem, kocham je. Spotkania z publicznością są czymś, na co zawsze najbardziej czekam. Tym bardziej jestem zniecierpliwiona, bo już koncertując wcześniej włączyłam do programu kilka nowych numerów i muszę ci powiedzieć, że były one najlepiej przyjmowane. Cieszy mnie to, bo to oznacza, że idę we właściwym muzycznym kierunku. A to co dzieje się na scenie, to jak grają moi znakomici koledzy naprawdę jest z kosmosu.
Rozmawiał MARCIN KALITA
Fot. Marcin Kalita, Zuza Krajewska
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: