Odwiedziło nas:
Dodano: 17.01.18 11:34
Za karę przez rok studiowałem w Rzeszowie
Przez wiele lat był Pan frontmanem legendarnej już dziś Budki Suflera. Kojarzy się ona z teatrem, a zadaniem "pomieszkującego" w niej jegomościa jest podpowiadać aktorom ich kwestie. Panu zdarzyło się zapomnieć tekstu piosenki?
- Oczywiście, że zdarzają się takie sytuacje. Uważam je za coś zupełnie normalnego. W ciągu tych wszystkich lat grania, nauczyłem się zastępować zapomniany fragment jakimś innym słowem. Później wracam do właściwego tekstu. Na szczęście publiczność najczęściej nie zauważa tego typu wpadek.
Powiedział Pan kiedyś o sobie, że nie jest taki na jakiego wygląda. Co miał Pan na myśli?
- To nie było dokładnie tak. Jeden z dziennikarzy powiedział mi, że jestem inny niż wyglądam.
Pewnie miał na myśli to, że jest Pan niezwykle otwarty.
- Sądzę, że tak. Ale powiem panu szczerze, że nie lubię się za bardzo bratać z ludźmi. Liczba osób, które poznałem przez te wszystkie lata w zupełności mi wystarcza. Poza tym przez jakiś czas prowadziłem tak zwany dom otwarty. Miałem wówczas wielu znajomych. Kiedy nastały w moim życiu pewne zawirowania, okazało się, że ten krąg znacznie się zawężył.
W takim razie jaki jest Krzysztof Cugowski prywatnie?
- Wydaje mi się, że dla ludzi, których lubię jestem miłym towarzyszem. Na pozostałych jestem z kolei obojętny i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Zawsze Pan podkreśla, że rodzina jest w życiu najważniejsza?
- Tak. Przecież te wszystkie koncerty, nagrywanie płyt są w pewnym sensie, na szczęście, miłym sposobem na zarabianie pieniędzy, za które utrzymuję rodzinę. Osobiście staram się nie mieszać spraw zawodowych z życiem prywatnym. To nie ma sensu.
Chyba nie do końca. Pana synowie próbują iść w ślady sławnego ojca. Co Pan na to?
- To jest ich życie.
Od urodzenia jest Pan związany z Lublinem. Nie myślał Pan kiedyś o przeprowadzce do stolicy, żeby być bliżej świata polskiego show-biznesu?
- Moja żona, która nie jest lublinianką, mawia o mnie, że jestem patriotą lokalnym. To nie jest tak. Ale mieszkam w tym mieście od zawsze i jestem z nim wszystkim związany. Moi przyjaciele, mogę chyba tak powiedzieć, rządzą Lublinem. Dziś są to najlepsi w mieście lekarze, politycy, adwokaci. W związku z tym łatwiej jest żyć. Nie ukrywam, że nie jest to bez znaczenia. Jeżeli miałbym się użerać ze wszystkimi urzędami i nie miał możliwości skorzystać z tych znajomości, momentalnie bym oszalał.
Unika Pan też płacenia mandatów?
- Rzeczywiście jeżdżę bardzo szybko, ale mimo wszystko nie po mieście. Poza tym rzadko zdarza mi się mieć z tego powodu jakieś problemy. A jeżeli już dostanę mandat, to oczywiście płacę. Przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby w moim domu zawitał komornik. Ale byłby mi wstyd.
Podobno ukończył Pan jedno z bardziej renomowanych liceów lubelskich?
- To prawda, ale przez czysty przypadek. Najpierw chodziłem do średniej szkoły muzycznej, z której z różnych powodów mnie wylano. Trafiłem więc do pierwszego lepszego ogólniaka. Zresztą w rok po mnie z tej samej szkoły muzycznej wylano Romka Lipko, który skończył to samo liceum.
Skoro jesteśmy przy edukacji... Mało kto wie, że studiował Pan w Rzeszowie.
- Zgadza się. Był to rok akademicki 1971/1972. Najpierw studiowałem prawo administracyjne na lubelskim UMCS-ie. Byłem bardzo wesołym studentem, więc "za karę" na dwa semestry oddelegowano mnie do filii w Rzeszowie. Mieszkałem w akademiku niedaleko stadionu Stali. Czas wolny spędzałem w fantastycznej restauracji "Arkadia", której już niestety nie ma. No, głowa mi pękała przez wiele poranków... Wspominam ten czas ze łzami w oczach. Rzeszów wtedy był jeszcze małym miasteczkiem. Dziś Lublin mógłby się od niego uczyć.
Rozmawiał: Marcin Kalita
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: