Odwiedziło nas:
Dodano: 18.05.15 20:07
Z Michałem Grudzińskim, aktorem – legendą Teatru Nowego w Poznaniu oraz odtwórcą jednej z ról w popularnym serialu telewizyjnym „Rodzinka.pl” rozmawia Jacek Szczepaniak
- Jak to się stało, że Pan – urodzony w Warszawie, a wychowany w Katowicach - „zakotwiczył” , chyba już „dożywotnio” , w Poznaniu?
- Szkołę Aktorską kończyłem w stolicy, moim guru był prof. Jan Świderski. W pewnej chwili przekazał jasny komunikat: Michał – młody aktor musi dużo grać. Nie „halabardy”, jakieś inne „ogony”. Tylko poważne role, tylko tak możesz poprawić warsztat. Do wyboru były dwa miasta: Gdańsk lub Poznań. W stolicy Wielkopolski miałem rodzinę: kuzyna, satyryka - Lecha Konopińskiego, kolejnego, złotnika – Wojtka Kruka, ciocię na Jeżycach. To przeważyło. Tak się składało, że obydwie sceny w Poznaniu: „Polski” i „Nowy” miały wówczas jedno szefostwo. Debiutowałem w tym drugim, w „Hamlecie”, w 1970 roku. Akurat epizod, ale potem przyszły już duże wyzwania. Czyli ten rok jest moim 45 sezonem. Sam Teatr Nowy ma 90 lat, można więc przyjąć , że znam go od podszewki. Byłem świadkiem zarówno wzlotów jak i upadków.
- Jak wtedy wyglądał Poznań, Jeżyce, wreszcie centrum miasta?
- Dominującym wspomnieniem jest szarość. Szarzy, zmęczeni na twarzach, ludzie. Taka mała szarpanina. Mieszkałem w Hotelu „Zacisze” na ul. Armii Czerwonej, obecnie to Święty Marcin. Warunki spartańskie, wspólna łazienka, ubikacja, kąpiel „przysługiwała” raz w tygodniu. Ale były fajne, młode portierki. Poza tym przychodziła tam tak zwana „cyganeria”. Życie kwitło. Już nie chcę wchodzić w szczegóły. Byłem szczęśliwym posiadaczem projektora. Tak się złożyło, że wpadł mi w ręce kawałek pornograficznego filmu. Raptem kilka minut. I ja to puściłem publicznie, na pobliskim murze. Był późny wieczór i generalnie cisza. Obraz się skończył i zaczęły się … wrzaski. – Dawaj! , dalej dawaj! A ja na to, też na głos: – Nie ma…! No i zaczęła się „kocia muzyka”. Faceci, którzy jakoś tam się tłumaczyli i wyzywające ich od zboczeńców małżonki. Była jazda… Choć mi się wydawało, że nikt tego nie dostrzeże.
- Wracam pytaniem do Jeżyc, przecież niemal codziennie, choćby w drodze do pracy, Pan je mijał.
- Bardzo długo stołowałem się w „Smakoszu”. Też ścisłe centrum miasta, niemal naprzeciwko „Okrąglaka”. Tam były „ Ozorki po wiedeńsku”. Do teraz taka potrawa, że jak pomyślę, to robię się głodny… W lokalu zostawiałem niemal całą pensję. Potem otworzono bufet w Teatrze „Nowym”. Prowadziła go mama, dyrygenta Zbyszka Górnego. Świetnie. Smacznie i tanio. Bo wbrew pozorom aktor nie jest finansowym krezusem. Prawdziwe pieniądze dają tylko produkcje kinowe czy telewizyjne. Sama gaża wystarcza na przetrwanie. Jeżyce… Tak się złożyło, że w pewnej chwili spieprzyłem sobie życie i wylądowałem w jednym pokoiku, w willi na zapleczu Teatru „Nowego”. Potem to były dwa pokoje. Wtedy do Poznania sprowadziłem mamę, Tomirę. Takie już trochę zapomniane, staropolskie imię.
- Nastały też „złote czasy” Michała Grudzińskiego w teatrze.
– Fakt, grałem bardzo dużo, ale i to już nawet, przed przyjściem Izy Cywińskiej. Kultowa postać. Super dyrektor. Choć to była twarda kobieta; coś nie pasowało szła do KW PZPR i waliła pięścią w stół, jak było trzeba także do Kurii. Żadnych zahamowań, odgórnych „stoperów”. Iza stworzyła prawdziwy team, zbudowała „ducha” tego zespołu. Nie chciała kalek, powtarzających się w zakresie możliwości aktorów. Szukała typów i „typków”. Tak stworzyła zespół, gdzie Ona była „Panią Mamą”. Do niej człowiek szedł z każdym problemem. I zawsze znalazła remedium, słowem, jak lwica broniła swoich, w tym przypadku nas, aktorów Teatru „Nowego”.
- To właśnie za jedną, jedyną Cywińską przepraszał już ś.p. gen. Wojciech Jaruzelski, twórca stanu wojennego w Polsce. Było mu wstyd, że podczas zatrzymania założono jej kajdanki.
- No właśnie. I to między innymi świadczy o skali wielkości tej kobiety. O tym jak była inna, a dzięki niej także aktorzy Teatru „Nowego” w Poznaniu. Na pewno to były dobre lata, czas wykorzystany in plus.
- Teraz zmiana tematu. Jakieś anegdoty, inne żarty związane z fachem ?
- Jestem … jąkałą. Wcale teraz nie żartuję. Tak było, jest i pewnie, już pozostanie. Tyle tylko, że nauczyłem się z tym żyć. Choć przedtem, właśnie z tego powodu, odmawiałem w Warszawie. Mimo tego, że były kuszące propozycje. Zarówno z Teatru „Dramatycznego” jak i „Narodowego”. Wydzwaniał do mnie ileś tam razy dyrektor Grzegorzewski , a ja mu niezmiennie: – Nie, nie teraz. W kolejnym sezonie… Generalnie odmawiałem. I wreszcie anegdota. Raz było tak, że niemal co wylądowałabym, na wówczas – milicyjnym, „dołku”. W „Operze za trzy grosze” grałem żebraka. Zamysł był taki, aby on siedział przed teatrem. Czyli tak tkwiłem. Skulony, na pozór niedostrzegalny. Zresztą odpowiednio ucharakteryzowany: jakieś wrzody, pryszcze, brudne rzeczy… Nie trwało to długo, ale i tak niemal od razu podjeżdżała nie policja, tylko milicja obywatelska. Przecież w PRL-u coś takiego jak żebranie nie miało prawa istnieć. Z tych opresji zawsze ratowała mnie Buba Mroczkowska, nieformalna szefowa publiczności, Serbka z pochodzenia, z pięknym barytonem. Wybiegała, krzycząc: K… Zostawcie, mojego aktora! Tyle tylko, że raz się spóźniła i było no… nie kolorowo. Bo już siedziałem w tym ich „łaziku”, a oni szykowali „blondynki”, czyli pałki.
- Czy jest jaki moment, że żałuje Pan, iż nierozerwalnie związał się z mającym swoją siedzibę na poznańskich Jeżycach Teatrem „Nowym”?
- Ja generalnie, kocham tę dzielnicę. Przecież teraz, tam gdzie biegnie szybki tramwaj, „Pestka” chodziłem z psem na spacery. Potem z pierwszym dzieciakiem, Wojtkiem. Woziłem go na spacery w jeszcze przedwojennym, wiklinowym wózku z dużymi kółkami. Wciąż mam te obrazy w pamięci. Ten rejon, generalnie się zmienia. Nie sposób, nie zauważyć, odnowionych elewacji kamienic, jakiejś innej ciekawej architektury. Z drugiej strony są pomysły, które wręcz mrożą krew w żyłach. Koncepcja ul. Dąbrowskiego jako deptaku jest chora, a powiązany z nią zamysł przeniesienia i budowy w miejscu, który zajmuje Rynek Jeżycki podziemnego parkingu nie jest nawet wart komentowania. Sami chcemy skasować pewne symbole, przeszłość. Tak nie wolno, bo potomni wystawią nam za to kiedyś rachunek. Z Jeżycami swoją zawodową przyszłość związali moi synowie. Przy ul. Kraszewskiego prowadzą lokal z kebabem. Chyba najlepszym w mieście, sądząc po kolejkach. Jestem z nich dumny, to wspaniałe dzieciaki.
- Słynie Pan z pewnej odwagi, szczerości w wygłaszaniu poglądów. Tacy ludzie nie mają jednak łatwo w życiu.
- Mam 71 lat. Stać mnie na pewną autoironię zarówno wobec samego siebie jak i otoczenia. Dla przykładu: cała kadencja, jako dyrektora Janusza Wiśniewskiego dla mnie – jako aktora – była wielką porażką. Prawie wcale nie grałem. Jak już to jakieś epizody. Inna sprawa, że Wiśniewski poza tym, czego sam nie napisał, nie uznawał żadnego innego teatru. Chodził jednak po korytarzach, klepał mnie po plecach i zapowiadał: No Michał, szykuję ci wielką rolę… I tak przez 9 lat, całą jego kadencję. A ja byłem wtedy w optymalnym wieku, u szczytu możliwości. Najśmieszniejsze jest to, że osobiście powitałem go z wielką radością. On także był wychowankiem Izy Cywińskiej, mogło się wydawać, że rozumie potrzeby Teatru „Nowego”. Czuje jego specyfikę. Inność. Nic to – minęło.
- Na swojej zawodowej drodze spotykał Pan wielu aktorów. Którzy zapisali się w pamięci?
- Z pewnością Sława Kwaśniewska i Marian Pogasz. Lubiłem też wspólne występy z Danusią Stenką. Moim niespełnionym marzeniem był wspólny spektakl z moim mentorem, profesorem Świderskim. Niestety zmarł. Na deskach Teatru „Nowego” odszedł także Tadeusz Łomnicki. Legenda. Tutaj wreszcie była Krysia Feldman, która ma swój zaułek w uliczce tuż za teatrem. Ja także spędzam w nim masę czasu. Nawet jeżeli nie ma próby, chodzę sprawdzam, obserwuję. Gdy widzę naderwany kontakt to go dokręcam, wkurza mnie, gdy woda cieknie z kranu. Nie wiem, może za jakiś czas, imieniem Michała Grudzińskiego, nazwą choć teatralną ubikację? To byłoby fajne podsumowanie całego mojego zawodowego życia. Jakaś tam korona, niekoniecznie zresztą „cierniową”.
- Zagrał Pan już swoją rolę życia?
- Nie. Być może nawet nigdy to nie nastąpi. Szukam dla siebie właściwego tekstu, także reżysera, zapewne będzie to tragifarsa, forma spowiedzi. Uważam za swoją zaletę duży dystans wobec własnej osoby. Potrafię się bowiem śmiać z samego siebie. Innym przychodzi to z trudnością.
- Kończąc, czego życzy aktor, Michał Grudziński Czytelnikom „Warty Poznania”?
- Chciałbym, żebyście zostali największą gazetą w Poznaniu. Słowem – wszelkiej pomyślności, już zresztą jestem Waszym fanem. Parafrazując: Warto czytać „Wartę Poznania” , warto bowiem poznać prawdę. Nie owijacie pewnych spraw w „bawełnę”. Tak samo jak ja. I ja to cenię.
„Warta Poznania Extra”
Fot. Archiwum programu „Wielkopolski Dzień – Kalendarium”, Mariusz Pintera, Krzysztof Szczepaniak
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: