Odwiedziło nas:
Dodano: 22.04.15 11:21
Znana wokalistka Marika, już mniej znana jako Marta Kosakowska, przyjechała do Łomży na święta w rodzinnym domu. Miała przede wszystkim umyć okna i upiec sernik. Ale najpierw znalazła trochę czasu dla dwóch setek młodych ludzi. Odwiedziła też swoją szkołę – I LO przy ul. Bernatowicza. Odbywają się tu cykliczne spotkania z absolwentami pod hasłem „My z Kościuszki…”.
– Zakłopotali mnie tak liczną obecnością – mówi. – Zdawałam tu maturę 15 lat temu i wyglądałam tak, jak oni. Właściwie nadal tak wyglądam. No, może mam zmarszczki – dodaje, po chwili namysłu.
Drobna, szczupła, bez swojej charakterystycznej „warkoczykowej” fryzury. Trudna do rozpoznania dla kogoś, kto zna tylko jej telewizyjny czy estradowy wizerunek. A jest już znana z mediów. Jako bardzo znana wokalistka, zwłaszcza w kręgach wielbicieli reggae czy muzyki dancehall, ale nie tylko. Jako uczestniczka projektów splatających w niezwykły sposób muzykę z pięknymi i tragicznymi wydarzeniami z historii – „Panny morowe i „Panny wyklęte”. Jako prowadzące popularne programy muzyczne w telewizji – The Voice of Poland i SuperSTARcie. Jako dziennikarka, pisarka.
Mariką stawała się śpiewając. Akustycznie, tylko z gitarą Krzysztofa Nowickiego. Zaczęła od swojej najbardziej rozpoznawalnej piosenki:
„Moje serce jest pełne miłości.
Moje serce nie chowa urazy
W swojej głowie zaprowadzam pokój…”
Ale nie mieli problemów z rozpoznaniem gościa szkoły nauczyciele, którzy przygotowywali niezwykłą Martę do matury. A ona przekonywała młodszych kolegów, aby pod żadnym pozorem nie mieli kompleksów wyruszając, kiedy niedługo po egzaminach wyruszą do wielkich miast.
– Na studia zdawałam w trzy miejsca: do Warszawy, do Wrocławia – tam testy rozdawał pan profesor Jan Miodek – i do Poznania. Wszędzie się dostałam, na wysokich pozycjach. Z jednej strony są to miłe przechwałki, ale z drugiej chciałabym, aby uświadomiło wam to: gdzie jesteście i co wam to daje. Żeby było jasne – mnie nikt nie zapłacił żebym wygłaszała peany pochwalne na cześć tego liceum. Ale prawda jest taka, że, kiedy wylądowałam na studiach na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i rozejrzałam się po moich koleżankach i kolegach, zorientowałam się co potrafią, ile wiedzą, to okazało się, że ja z łomżyńskiego liceum zostałam wyposażona pod wieloma względami dalece lepiej niż oni, ludzie z wielkich miast i słynnych szkół – opowiadała Marta Kosakowska.
Fascynująco mówiła też o swojej drodze życiowej i artystycznej. Jak, po prostu, w pewnym momencie „schwyciła piórko” unoszone wiatrem. Jak nie planowała tego, że będzie śpiewać i pisać, a tak się jej w życiu „zdarzyło”.
– Nie jestem może jakimś doświadczonym wyjadaczem, ale poznałam już w życiu „parę” osób. Pracowałam w radiu i w telewizji, zwiedziłam trochę festiwali, stolic europejskich, azjatyckich i amerykańskich i muszę powiedzieć, że ci ludzie, których tak podziwiamy gdy osiągają spektakularne sukcesy bardzo często są z Łomży, albo Rajgrodu, albo z Grajewa, albo z Jedwabnego. Są z jeszcze mniejszych miejsc, przy których to Łomża jest metropolią. To dowód na moją teorię, że startując z miejsca, które – jak ci się wydaje – wyposażyło cię w mniej umiejętności czy mniejszą wiedzę, to, gdy przychodzi czas, aby zmierzyć się z różnymi wyzwaniami, twój pierwszy skok do celu może być znacznie dalszy. Dalszy niż ludzi. którzy już zdążyli osiąść na laurach i wierzą, że wszystko im przyjdzie z łatwością.
Taka jest chyba zasada: jak ci się wydaje, że masz mniejsze szanse, to starasz się dwa razy bardziej. Poznałam wielu ludzi, którzy osiągają sukces, robią rzeczy wielkie, niezwykłe, które podziwiam, a często wywodzą się z jakiegoś małego „punktu” na mapie. To, co osiągają nie jest emanacją tego miejsca, tylko konsekwencją tego, co mają do powiedzenia, co chcą przekazać, jak bardzo są pracowici i konsekwentni. Decydujący jest moment, kiedy już jesteś na poobcieranych kolanach, myślisz: mam dość wszystkiego, ale wstajesz i mówisz: a właśnie, że tak!
Tak się dziwnie składa, że Marika w rodzinnym mieście nie grała jeszcze „porządnego”, dużego koncertu. Wynagrodziła to swoim licealnym kolegom piosenkami, o które sami prosili. Zaśpiewała o niedźwiedziu Wojtku, który towarzyszył żołnierzom armii generała Andersa, a także „Widok” i „Modlitwę dziewczyńską”.
Zafascynowała, zauroczyła, ujęła uczestników spotkania swoją osobowością… I nawet nieważne czy sernik się udał.
„Narew – Extra Tygodnik”
TAGI: Wywiad z Anitą LipnickąRobert Więckiewicz o kinieWywiad z zespołem KombiRozmowa z Pawłem Małaszyńskim
Zobacz również: