Media Rzeszów

Odwiedziło nas:

praca forum fejs program

SPORT

Moim idolem był tata, który trenował dwubój ciężarowy...

Dodano: 18.10.19 21:08


spo50050284



Jak nie Osiłek, to kto był Twoim wzorcem?


- Od dziecka interesował mnie sport, ale zaskoczę cię, bo od wczesnych lat moim idolem był tata, który trenował dwubój ciężarowy. Pamiętam, że na ścianie zawsze wisiał jego medal z mistrzostw Polski. Patrzyłem na niego i podziwiałem. Marzyłem o tym, żeby kiedyś moje dzieci patrzyły tak na moje osiągnięcia. To mnie motywowało do tego, żeby być w czymś bardzo dobrym.


Ale dlaczego akurat sport siłowy? Jest tyle pięknych dyscyplin...


- To prawda, sport w ogóle jest piękny. Jako dzieciak grałem w piłkę. Dużo też biegałem, nawet przełajowo. Do szkoły średniej trenowałem piłkę ręczną. Zacząłem też chodzić na siłownię. Wtedy zauważyłem, i nie tylko ja, że moja dolna część ciała jest bardziej rozwinięta mięśniowo. Zacząłem dbać o to, żeby to wyrównać fizycznie. Pierwszą siłownią była dla mnie osiedlowa piwnica.


Czyli wiadra zalane betonem?


- Niemalże. Rodzice zespawali nam jakiś złom, na którym zacząłem pierwsze ćwiczenia. I tak się to zaczęło. Potem przeskoczyłem na profesjonalną siłownię i zacząłem się tym poważniej interesować. Nie tylko, żeby dźwigać, ale też sporo o tym czytać. Interesowało mnie to, czym jest ten sport i z czym tak naprawdę się go je.


Chcesz mi powiedzieć, że kulturystyka jest sportem umysłu?


- Przede wszystkim. Na zawodach tak naprawdę nie pokazujesz tego, jak ćwiczymy, tylko swoje ciało, którego rzeźba jest efektem dźwigania (uśmiech). Ten sport trzeba po prostu zrozumieć.


A miałeś w nim swoje wzorce? Może Arnold Schwarzenegger?


- I tu cię zaskoczę, ale absolutnie nie. Nigdy nie chciałem nikogo naśladować. Sam chciałem dotrzeć, do tego do czego zmierzałem. Walcząc z własnymi słabościami, chciałbym pozostać samym sobą. Nie chciałbym też, żeby ktokolwiek wzorował się na mnie. Bo nie o to chodzi w kulturystyce. Zresztą w żadnym innym sporcie.


Możesz mnie zanegować, ale wydaje mi się, że kulturystyka spowalnia człowieka. Dźwigając ciężary, nie pobiegniesz już tak szybko, jak nawet Ty sam kiedyś... Mylę się?


- Masz rację. Biegacz nie będzie dźwigać sztang, a kulturysta nie zacznie biec w maratonach. Podobnie jest w wyborze zawodu. Nie każdy mechanik samochodowy będzie świetnym piekarzem i na odwrót. Ale też nie ma co generalizować. Nie znaczy to, że każdy kulturysta jest niewydolny siłowo. Nie każdy z nas na pierwsze piętro wchodzi zasapany. Wszystko zależy od treningu.


A jak to wygląda w Twoim przypadku?


- Kiedyś biegałem bez problemu na dystansie 3 kilometrów. Pewnie dziś sprawiłoby mi to pewien problem, ale kilometr nie jest dla mnie dużym wyzwaniem.


A w wykonywanym przez Ciebie zawodzie, to dość istotne, bo jesteś... policjantem!


- Ale ukończyłem prawo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (uśmiech).


No właśnie, kulturysta z KUL-u.


- A dlaczego nie? Czasami wywołuje to uśmiech na twarzach kolegów, ale ostatecznie traktują mnie bardzo poważnie. Zresztą nie zamykam sobie tej drogi. Może kiedyś wrócę do prawa. Póki co, dobrze się czuję z tym i gdzie jestem.


Wróćmy do roli stróża prawa. Twój wygląd pomaga Ci w wykonywaniu obowiązków służbowych?


- Z tym bywa różnie. Zdarza się, że kiedy bywam na interwencji, ktoś widząc mnie, zmienia ton i poddaje się naszym działaniom. Ale bywa i tak, że osoby, szczególnie pod wpływem alkoholu, traktują mnie jak płachtę na byka i chcą udowodnić, że są "silniejsi". Chcą się sprawdzić i niepotrzebnie sprowokować. Na szczęście takich zachowań jest zdecydowanie mniej. Poza tym nauczyłem się z nimi postępować (śmiech).


W Rzeszowie na stałe mieszkasz niewiele ponad rok. Co Cię tutaj przywiodło?


- Szczerze mówiąc, do Rzeszowa zacząłem przyjeżdżać do Hell Gymu.


Sorry, nie uwierzę, że z Lublina czy Kielc, skąd pochodzisz, wpadałeś do Rzeszowa specjalnie na siłownię!


- Ale tak było! Zacząłem tu nagrywać filmiki treningowe, ale z czasem zakochałem się w tym mieście. Wraz ze świeżo upieczoną wówczas żoną zaczęliśmy się zastanawiać poważnie nad przeprowadzką. I stało się. Pomyśleliśmy, że skoro zaczynamy wspólną życiową drogę, to może warto ją zainicjować od przeprowadzki. Nie żałujemy, bo kochamy to miasto. Za ogromną ilość parków, zieleni. Za rozwijającą się komunikację... To naprawdę piękne miasto!


Wywołałeś do tablicy żonę... Poznaliście się na siłowni właśnie.


- Zgadza się. Przyszła do mnie jako trenera personalnego. I ten nasz trening trwa do dzisiaj (śmiech). Dziś już nie trenujemy razem, bo jeśli chodzi o sport, to nie mam litości i nie umiem rozdzielić spraw prywatnych od zawodowych (śmiech). A nie chciałbym zrobić krzywdy osobie, którą kocham.



spo_spo500502842

A zdarzyło Ci się?


- Nie będę ukrywał, że po naszym pierwszym treningu, na drugi już nie przyszła (śmiech). Wróciła po pewnym czasie. I cieszę się z tego, bo dzięki temu jesteśmy razem!


Ale początki nie były łatwe...


- Fakt. Poznaliśmy się przed końcem moich przygotowań do mistrzostw Polski. Nie byłem wtedy najłatwiejszym partnerem. Tym bardziej do rozmów. Moja przyszła żona zupełnie się tym nie zraziła. Towarzyszyła mi nawet przy mistrzostwach Europy. Myślę, że to moje milczenie, nawet nas zbliżyło (uśmiech).


Skoro rozmawiamy o kulturystyce, to nie mogę nie zahaczyć, o strój... A właściwie jego brak. Nie krępuje Cię pokazywanie się w samych i to bardzo skromnych slipach?


- Już nie (uśmiech)! Traktuję to jako strój startowy, który ma pokazać to, co w nas najlepsze, a zakryć to, co nie podlega ocenie sędziów. Trudno pokazać ciało, bez rozebrania się.


Podobno to nie jest tani element waszego występu?


- Może nie jest to cena dobrej marki samochodu, ale taki strój jest w stanie kosztować do kilkudziesięciu złotych.


Żartujesz chyba?


- Nie. Moje stringi są szyte na miarę. Szczególnie tyły, które na pokazach mogą zakrywać tylko jedną trzecią pośladka. Oczywiście, że można zaopatrzyć się w gotowe stroje, ale w kulturystyce liczy się dbałość o szczegóły.


To wcale nie jest tani sport!


- To prawda. Zawodnicy jeżdżą na zawody na własny koszt. Tylko nieliczni, powołani do kadry narodowej, mogą liczyć na wsparcie finansowe. W innym przypadku dojazd, hotele, okres przygotowań czy brązery to koszty, które musi pokryć zawodnik. Tutaj nawet cena średniej klasy samochodu wchodzi w grę.


Dziś jesteś już utytułowanym zawodnikiem. Na Twoich ścianach widzą dyplomy czy medale, z których jesteś dumny. Masz jeszcze jakieś marzenia dotyczące tego sportu?


- Oczywiście. Są na niej jeszcze wolne miejsca, które z przyjemnością bym wypełnił. Jeszcze w tym roku zmierzę się o kartę zawodowca Mister Olimpia w Anglii. Jeśli to mi się uda, chciałbym wyjechać na zawody do Las Vegas, które porównując do piłki nożnej są połączeniem Ligi Mistrzów z Mistrzostwem Świata. Jeśli to mi się uda, zabawa zacznie się jakby od nowa (uśmiech).


Wtedy już Hollywood stoi przed Tobą otworem...


- Jasne (śmiech)!


A tak na poważnie, co daje karta zawodowca?


- Możliwość zmierzenia się z najlepszymi zawodnikami na świecie. I to jest chyba moja największa motywacja. To, że uda mi się stanąć w szranki z tymi, których do tej pory oglądałem w filmach czy Internecie. Samo zmierzenie się z tymi zawodnikami na jednej scenie będzie dla mnie swego rodzaju ukoronowaniem.


Trzymamy zatem kciuki!


- Pozwolisz, że nie będę dziękować.


Pozwolę, bo bałbym się, tego co byłoby ze mną gdybym się nie zgodził.


- (śmiech)!


Rozmawiał MARCIN KALITA


Fot. Marcin Kalita, archiwum prywatne



spo_spo500502843

Zobacz również: