Odwiedziło nas:
Dodano: 16.04.15 10:05
W Płocku mamy wielu sportowców, którzy odnoszą ogromne sukcesy na arenie międzynarodowej. Jednym z nich jest Robert Kalinowski, który jest aktualnym wicemistrzem świata wśród siłaczy. Jeżeli chcecie się dowiedzieć jak wygląda jego kariera, przeczytajcie ten wywiad.
PetroNews: Wśród płockich strongmanów jest Pan w ścisłej czołówce, jest Pan wicemistrzem Polski w przeciąganiu tira, dalej wicemistrzostwo świata zdobyte w 2014 roku. Który tytuł jest najważniejszy i w którym momencie zawodnik zaczyna być w czołówce?
Robert Kalinowski: Tytuł zdobyty na mistrzostwach świata jest najważniejszy. Czołówka Polski zaczyna się od tego, kto startuje w TVN. Z poprzedniego sezonu zostaje sześciu najlepszych, a następnych sześciu wyłania się z całej Polski. Na eliminację przyjeżdża około stu zawodników. Wyłoniona grupa wchodzi do pucharu Polski i oni są pokazywani w telewizji. Ja w tym pucharze jestem od 2004 roku. Non stop w ścisłej czołówce. Teraz, już z racji na wiek troszkę, chociaż śmieję się z tych co mówią, że po czterdziestce to już nic nie można – można, tylko trzeba troszeczkę wysiłku w to włożyć. Udowodnię wszystkim, że wiek to żadna przeszkoda.
Fakt, odpuszczam niektóre starty, stawiając tylko na te najważniejsze, czyli mistrzostwa Polski w przeciąganiu tira – bo to moja koronna konkurencja. Byłem wicemistrzem Polski, byłem wytypowany na mistrzostwa świata, ale niestety, te zawody się nie odbyły. W tamtym roku także pojechałem na mistrzostwa świata Masters do Irlandii – tamte zawody odbywają się w świetnej scenerii starego więzienia i to tam zdobyłem mistrzostwo świata. To jest dla mnie najważniejsze.
PN: Pamiętamy czasy, gdy w strongmanach był Mariusz Pudzianowski. Czy przez to, że odszedł do MMA, dziś jest mniej sponsorów i może troszkę trudniej o jakieś zainteresowanie?
RK: Ja zacząłem startować około 1999 roku, wtedy byliśmy świadkami pewnego przełomu, gdy zawodnicy Piotr Szymiec i Jarek Dymek, stworzyli własną federację. W 2004 roku był również przełom, bo wówczas Pudzian miał do wyboru – iść do drugiej federacji, bowiem już wtedy był mistrzem świata, albo do nas. Od 2004 roku startował z nami, ta federacja trwała około dwóch lat. Po tym czasie, Mariusz zwołał nas, dwanaście osób, w swoim domu w Białej Rawskiej, i stworzyliśmy razem Pudzian Team. Następne dwa lata to trwało, była tylko nasza grupa, ścisłej czołówki strongmanów, razem startowaliśmy w Polsce. Mariusz, jako mistrz świata, ściągał wszystkich sponsorów, bo wszyscy lgnęli do niego. Dzięki niemu, i każdy bezwzględnie to powie, strongman stał się sportem z ogromną oglądalnością. Ostatni raz z Mariuszem startowaliśmy na hali Oliwii, w Gdańsku. Potem Mariusz odpuścił, a główni sponsorzy poszli za nim. Została federacja Harlem, ale to były już nie te czasy, co z Mariuszem, Warką. Potem cała uwaga, zamiast na sportach, które ludzie chcieli oglądać, skupiła się na Euro i to wszystko zaczęło się rozsypywać. W tym momencie są różne relacje z zawodów, ale sport stał się kameralny, a przecież zawodnicy mają bardzo dużo osiągnięć krajowych i międzynarodowych.
PN: Czy przez ostatnie lata zawody strongman w jakiś sposób się zmieniły? Pamiętamy wrzucanie kul, przerzucanie opony czy spacer farmera… A wśród nich najbardziej widowiskowe – przeciąganie tira.
RK: Pozostały głównie te konkurencję, które są standardowe. Przeciągnie tira lubiane jest przez organizatorów, bo mają dużą powierzchnię reklamową. Raz nawet mieliśmy przeciąganie samolotu. Jeden bus zebrał nas wszystkich gdzieś do Gdańska i na lotnisku, o czwartej rano, wylądował Central Wings. Pamiętam do dziś jego tankowanie, dźwięk silników, które były cały czas odpalone. Nikt nie sprawdził, czy ktoś to w ogóle pociągnie, bo wie pan, różnie bywa, a samolot ważył… 41 ton. Płyta lotniska była nierówna. Powiedziałem Mariuszowi, żeby sprawdził, okazało się, że daliśmy radę. Ja byłem w tych zawodach trzeci, pierwszy był Mariusz, dwie sekundy za nim Jarek Dymek, no i ja pół sekundy za Jarkiem. Są też nowe dyscypliny, jak mas wrestling, pochodzący z Jakucji na Syberii. Polega na tym, że zawodnicy siadają na podłodze i opierają się stopami o deskę, siedząc naprzeciwko siebie. W dłonie bierze się rurkę o średnicy fi 50 i przeciąga się na swoją stronę. Są dwa rodzaje uchwytu i trzeba w obu wygrać. Od razu polubiłem tę dyscyplinę. Tu się liczy też masa ciała.
PN: Ile Pan waży, jeżeli możemy zapytać?
RK: W sezonie zawodów moja waga to 175 kilogramów przy wzroście 191 cm. To jest waga mięśni. Jestem najcięższym zawodnikiem w Polsce, wśród startujących w strongmanach i ludzie mi tego zazdroszczą. Generalnie dyscyplina strongmanów idzie w stronę siły i mówi się, że Pudzian, pomimo tego, że jest zawziętym człowiekiem, miałby ciężko, bo właśnie teraz liczą się bardzo duzi ludzie i bardzo duże dźwiganie. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że pierwsze mistrzostwa Polski, które odbył Pudzian, były w Płocku w 1999 roku na Stadionie Miejskim. Wtedy walizki do dźwigania ważyły po 90 kilo, teraz ważą po 200 na jedną rękę. To rodzi także dużo kontuzji, sam miałem kilka.
PN: A gdyby, ktoś kto czyta ten wywiad, pomyślał sobie, że chciałby być strongmanem, to co ma zrobić?
RK: Nasz trening to wiele pracy ze sprzętem. To nie jest tak, że ktoś wchodzi z biegu. To są lata pracy. Mieliśmy kiedyś halę i przychodzili tam tak zwani „kozacy” z różnych siłowni i nawet 1/3 nie przenosili tego co my. Juniorzy z nimi bez problemu wygrywali. Konkurencje są różne, dlatego musimy być wytrenowani przekrojowo, czyli na siłę i szybkość. Bo w niektórych konkurencjach ścigamy się na ułamki sekund.
PN: A jak się trenuje przeciąganie tira?
RK: My mamy akurat zaprzyjaźnionego kolegę, który ma transport. Raz w tygodniu jeździmy sobie do niego i przeciągamy tiry.
PN: Jak wyglądał sam początek kariery w strongmanach?
RK: Moja kariera zaczęła się dosyć nietypowo. Byłem wioślarzem, potem po kontuzji szukałem trochę siebie, chodziłem na siłownię. Organizowano wówczas pierwsze zawody na stadionie, wystartowałem w nich i bardzo mi się to spodobało. Ciężką pracą doszedłem do momentu, w którym teraz jestem.
PN: Czy obserwuje Pan młode talenty?
RK: Co roku szkoła siedemdziesiątka organizuje zawody juniorów. Są talenty, ale w ich rozwoju przeszkadza to, że w pewnym momencie cała uwaga poszła na Euro i zawodnicy musieli przechodzić do innych dyscyplin. Sam sport ogromnie się rozwija. Na przykład jest hantel, który trzeba wycisnąć jedną ręką. Trzy lata temu ważył około 70 kilo, teraz na zwodach Arnold Classic ważył 112 kilo i niektórzy zawodnicy podnosili go nawet 5 razy. Ważna jest technika, dla mnie podniesienie belki rozkłada się na kilka składowych, które analizuję, żeby robić to najlepiej. Żeby poprawić technikę, nagrywam się nawet na kamerę, żeby potem wychwycić błędy. Dzięki temu dźwigam jeszcze większe ciężary.
PN: Czy najcięższy był samolot?
RK: Tak.
PN: Jeżeli porównuje Pan poziom strongmanów w Polsce i za granicą, to do jakich wniosków Pan dochodzi?
RK: W Polsce mamy takie ciężary, że zawodnicy zagraniczni nie zawsze dają radę. Eliminacje do mistrzostw świata wygrywają prawie sami Polacy. Często jest tak, że zwykły zawodnik z Pucharu Polski wygrywa z jakimś teoretycznie kozakiem z zagranicy. W kwestii odbiorców jest nieco inaczej, ale pamiętam czasy, jak w Polsce ludzie przychodzili na zawody kilka godzin wcześniej, żeby zająć miejsca, a zawodnik czuł się jak gwiazda. Pamiętam, jak kiedyś w Wejherowie, przed zawodami kibice przyszli do mnie po autografy. Jak mnie dopadli, to 45 minut nie mogłem dojść do namiotu, żeby przygotować się do konkurencji.
PN: Jak wygląda trening i odżywianie po nim?
RK: Trenuję siłowo, a potem już ze sprzętem. Trening siłowy opieram o rozwój mojej postawy, zaś na siłowni skupiam się na ciężkim treningu, którego też nie można robić codziennie. Jak się schodzi z takiego treningu, to jest człowiek tak obolały, jakby został obity kijem baseballowym. Śmieję się, że zawody to niby tylko 6 konkurencji, ale trzeba po nich szybko wracać do domu, bo ból jest niesamowity. Jeżeli chodzi o jedzenie, to w sezonie jem kilogram piersi kurczaka dziennie, do tego wypijam 5 litrów wody niegazowanej, do tego ponad kilogram ryżu, spożywam dużo białka, wypijam codziennie paletkę jajek surowych. Białka są, żeby budować mięśnie, a węglowodany, żeby się regenerować.
PN: Jest Pan wielkim człowiekiem, jakie to niesie utrudnienia w życiu codziennym?
RK: Po pierwsze, mieszkając w bloku ciężko mi jest się po nim poruszać. Po drugie, lubię się elegancko ubierać, a rzadko gdzie mogę kupić na przykład spodnie i muszę chodzić w dresach. Jak jest sezon, to muszę uważać na kontuzje, więc co najwyżej wezmę zakupy i tyle.
PN: Długo Pan planuje jeszcze być czynnym sportowo?
RK: Poprzedni rok był dla mnie bardzo dobry, drugie miejsce w przeciąganiu tira, dobry wynik w Mistrzostwach Świata. Miałem to zakończyć już, i na mistrzostwa świata jechałem z myślą, że to zakończę, ale dobry wynik dał mi taką myśl, że warto jeszcze spróbować, tym bardziej, że jako pierwszy Polak zająłem drugie miejsce na mistrzostwach świata Masters. Poza tym, ja bez sportu nie mógłbym żyć, tydzień posiedzę w domu i już mi źle.
PN: Myślał Pan, albo proponowano Panu przejście do sportów walki?
RK: Każdy o tym myślał. Za swoich młodych czasów trenowałem u Wieśka Kałużnego, tam trenował też Różal. Jestem zawodnikiem motorycznym, pomimo dużej masy. Lubię umartwiać swoje ciało, a gdy na siłowni mam zawroty głowy i zbiera mi się na wymioty, mówię sobie „Pięknie, o to chodziło!”. Teraz może ograniczeniem dla mnie jest wiek, ale generalnie – czemu nie?
PN: Jakie ma Pan sportowe plany na najbliższy sezon?
RK: Na pewno, jeżeli się odbędą, pojadę na mistrzostwa Polski w Tirze, no i stawiam na Mistrzostwa Świata Masters. W tym roku, w Międzyzdrojach są również eliminacje do kadry Polski w mas wrestlingu i na pewno tam wystartuję. Jeżeli wygram, to są jeszcze dwie eliminacje mistrzostw świata, w Jakucji i Dubaju. Jeżeli mas wrestling szedłby mi dobrze, to pojechałbym też na Arnold Classic, bo już pokonałem Polaka, który tam był.
PN: Czego więc można Panu życzyć?
RK: Zdrowia przede wszystkim i motywacji.
PN: Życzymy tego z całego serca!
Rozmawiał: Dominik Jaroszewski
„PetroNewsExtra”
TAGI: Obcokrajowcy z LegiiŻużlowcy po sensacji w GdańskuSebastian Loeba w serii WTCCKpt. Tomasz Cichocki
Zobacz również: