Dodano: 25.10.2013
- Stare dzieje, ale wrócę do tego wątku. Jest rok 2002, zleca pan, jako ówczesny minister MSWiA, sporządzenie raportu dotyczącego działalności mafii węglowej. Raport opisywał proces korupcyjny w handlu węglem i nieprawidłowości w kopalniach. Wyraźnie wskazywał na udział w nich konkretnych osób, w tym polityków z pierwszych stron gazet. Mimo że mógł mieć znaczący wpływ na przebieg toczącego się w sprawie mafii węglowej śledztwa, to ten ważny dokument zniknął. Co takiego zawierał i co się z nim stało?
- To nieprawda. Raport nie zawierał żadnych nazwisk, tylko opis mechanizmów prowadzących do czynów przestępczych. Na jego podstawie zmieniono system handlu węglem. Proszę zwrócić uwagę, że śledztwa dotyczące korupcji w tym zakresie dotyczyły głównie lat 90-tych, czyli ten raport okazał się potrzebny. Po 2002 roku korupcja w sektorze węglowym nie jest większa niż gdzie indziej, a prawomocne wyroki w tego rodzaju sprawach rzadkie. Inna sprawa, że ten mityczny raport miał znaczenie odstraszające. Nikt nie wiedział co w nim jest, krążyły rozmaite legendy, stąd politycy odsunęli się od węgla.
- A co teraz radziłby pan swoim następcom?
- Jest kilka kwestii ważnych dla bezpieczeństwa obywateli. Po pierwsze – rozstrzygnąć trzeba problem, ile bezpieczeństwa ze strony państwa, a ile podmiotów komercyjnych. Ochroniarze strzegą dziś koszar, a niedługo być może pilnować będą komisariatów. To bardzo ważna sprawa – państwo nie może w tym zakresie rezygnować ze swoich powinności wobec obywatela. Po drugie – zmieniłbym mentalność stróżów prawa i urzędników. Więcej zaufania do Kowalskiego, do jego dobrej woli. Wtedy nie będziemy mieli „aresztów wydobywczych” i nie będziemy tracić czasu na wielokrotne sprawdzanie czy obywatel nie kłamie. Po trzecie wreszcie – zmiany wewnątrz policji. Policjant to sympatyczny pomocnik w różnych życiowych problemach, a nie bezduszny „facet z pałką”. Policjanta, ale i też urzędnika, się lubi, a nie tylko boi.
- Wieszczy pan koniec Tuska, Kaczyńskiego i Millera. Czy widzi pan ich następców, którym uda się zdobyć zaufanie Polaków? Czy uważa pan, że Polacy komukolwiek jeszcze dadzą się nabrać na piękne hasła wyborcze i pójdą do następnych wyborów?
- Sądzę, że to nie koniec polityki, czy demokracji, tylko koniec pewnego pokolenia. Polską rządzą dziś ludzie, którzy swe kariery zaczynali w Polsce Ludowej i których żywotność polityczna dobiega końca. Nie za bardzo rozumieją nowe problemy. Polityka „ciepłej wody w kranie” jest – w jakimś sensie – wyrazem bezradności wobec tych nowych wyzwań. Zmienia się świat i geopolityka, przeżywamy rewolucję informatyczną, zanikają granice. Sądzę, że ludzie młodsi od nas lepiej zrozumieją te nowe wyzwania i lepiej na nie odpowiedzą. Muszą przy tym zrozumieć, że ucieczka od polityki nic nie da, trzeba do niej iść i ją zmieniać. Ale nie nosząc teczki i papiery za politykiem, tylko je czytając.
- Zapytam o kwestie związane z młodymi Polakami, bo to nasza przyszłość i nie chcę, aby zabrzmiało to jak pusty frazes. Co młodzi ludzie, z którymi styka się pan na co dzień myślą o Polsce?
- Wbrew starożytnym nie będę narzekał na młode pokolenie. Są tacy, jakimi ich ukształtowaliśmy. W zdecydowanej większości są patriotami, choć patriotyzm dziś ma różne oblicza. Deprawuje ich tylko jedno: są przekonani, że wiedza o świecie jest tylko w internecie i nie zawsze trzeba jej zdobywać i zapamiętywać samodzielnie. Nie wiedzą jeszcze, że internet – jak każde medium – potrafi także kłamać i zniekształcać rzeczywistość. Ale to ma także inne konsekwencje. Gdy mówię do moich studentów Kmicicem „Kończ Waść, wstydu oszczędź”, to nie wiedzą o co chodzi i skąd pochodzi ten cytat. Ta młodzież ma po prostu inny kod kulturowy. Owszem, przebrać się i pójść na rekonstrukcję Powstania Warszawskiego to tak. Ale zrozumieć o co chodziło w tym Powstaniu, to już kłopot.
- Co poradziłby pan młodym, wykształconym Polakom, którzy we własnym kraju nie znajdują pracy i są o krok od podejmowania ważnych życiowych decyzji?
- Niech jadą, niech się uczą, zdobywają pieniądze i wracają. Do tych „wierzb płaczących” i cmentarzy, na których spoczywają ich przodkowie. Ale przede wszystkim do kraju, przed którym stoi olbrzymie wyzwanie dogonienia rozwiniętej części świata.
- Czy ma pan jakiś pomysł, który zachęciłby do powrotu tych Polaków, którzy już wyjechali i pracują poza granicami kraju, którym dzieci rodzą się gdzieś z dala od Polski?
- Marzy mi się model skandynawski. My – podobnie jak oni – osiągnęliśmy już przyzwoity potencjał kapitału ludzkiego. Studia są dostępne, żyjemy coraz dłużej, kłopoty ze służbą zdrowia są jak wszędzie, bo brakuje pieniędzy na nowe technologie, nowe, skuteczniejsze sposoby leczenia. Brakuje nam natomiast czegoś trudno mierzalnego, co socjologia nazywa kapitałem społecznym. To otwartość na innych ludzi, zaufanie do nich, tolerancja i codzienna życzliwość. To aktywna polityka społeczna. Oburzamy się, że naszym rodakom zabierają w Norwegii dzieci, ale nie pytamy czy ich polscy rodzice dorośli do świadomego rodzicielstwa. A to często rodziny patologiczne. Norwegowie nie zamykają samochodów, bo nikt tam nie kradnie, nie mieliby co z ukradzionym samochodem zrobić. Do tak zbudowanej Polski – kraju interesującego się losem swoich obywateli i ludzi, zatroskanych o innych – emigracja wróci. Żadne inne – najbardziej nawet cudowne metody – nie zachęcą Polaków do powrotu. Trzeba zając się państwem, ale i społeczeństwem. Nie karą i dyscypliną – jakby to nie brzmiało w ustach b. Ministra Spraw Wewnętrznych – ale pozytywnym wychowaniem, wzmocnieniem rodziny i szkoły.
- Czy jest szansa na to, aby główni politycy lewicy w Polsce doszli do porozumienia i tym samym podjęli próbę umocnienia istniejącej partii, albo zbudowali od podstaw nową lewicę?
- Lewicy nie trzeba budować od podstaw. Jest ona częścią ludzkiego postrzegania świata i jego problemów. Zawsze można odwołać się do Jezusa i Jego filozofii budowania wspólnoty – wzajemnych obowiązków pomiędzy nią a jednostką. Trzeba tylko przełożyć ten język starej, klasycznej lewicy, na współczesne problemy ludzkiej egzystencji. To polskiej lewicy idzie słabo. Polska lewica jest trochę, jak nasz Kościół - dużo obrzędów, mało refleksji. Natomiast jeśli chodzi o taktykę polityczną, to lewica polska musi starać się pozyskać ludzi o poglądach centrowych, pokazać, że ma dość kompetencji, aby skutecznie zarządzać Polską. Dwa razy już to pokazała. Czas na raz trzeci.
- Wrócił pan do pracy naukowej. Pracując na Akademii Obrony Narodowej kieruje pan równocześnie Wszechnicą Bezpieczeństwa w tej uczelni. Czemu służą te debaty z udziałem wybitnych polityków z Polski i zagranicy?
- Rzeczywiście byli u nas, lub będą, najważniejsi w polityce. Czy to poprzedni prezydenci Polski, ministrowie czy też szef NATO. Chodzi po prostu o rozmowę o najważniejszych sprawach kraju i świata. O wyłożenie swoich racji i swego rozumienia najważniejszych problemów współczesności. Szukamy w tych rozmowach inspiracji dla naszego myślenia, konfrontujemy swoje podglądy z innymi, po to, aby wyciągać wnioski co do zadań swoich i naszego państwa. W Polsce nie toczy się dziś zasadnicza dyskusja nad najważniejszymi problemami, przed którymi stoi nasz kraj i o jego przyszłości. Chcemy – na tyle, na ile możemy – wypełnić tę lukę. Ale te spotkania pokazują nam też ludzi, którzy rządzili lub rządzą Polską, ich sposób myślenia i zdolność do wyciągania ze swoich rządów wniosków. Nie wszyscy zdają ten egzamin.
- Jest pan absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorem nauk politycznych na Uniwersytecie Śląskim i adiunktem w tym Uniwersytecie. Jest Pan także autorem kilkudziesięciu publikacji naukowych i promotorem wielu prac magisterskich. Czy z perspektywy czasu spędzonego w polityce uważa pan, że warto było? Czy polityka zasługuje na to aby się nią zajmować?
- Polityka - rozumiana jako czynienie państwa bardziej skutecznym, a społeczeństwa sobie wzajemnie życzliwym - tak, politykierstwo nie!