Odwiedziło nas:
Dodano: 08.04.2014
Z Ryszardem Wojtkiewiczem, artystą rzeźbiarzem, o inspiracjach, talencie i wystawie prac rzeźbiarskich rozmawia Wiesława Kusztal
- Na pana blogu są fotografie prac i ich opis. Widać, że nie tylko jest pan utalentowanym rzeźbiarzem, ale także pisze pan ciekawym językiem. Jakie jeszcze skrywa pan talenty?
-Talent? Uzdolnienie w jakimś kierunku, to tylko 10 procent sukcesu. Reszta to wytrwałe dążenie do celu przez ustawiczne ćwiczenia. To ogólnie znana prawda. Pociągają mnie różne dziedziny plastyki. Tylko ten ciągły deficyt czasu. Kiedyś grałem w zespole rockowym, ale jak mi głos "wysiadł" dałem sobie spokój. Próbowałem sił jako rysownik satyryczny. Nawet na tym zarabiałem. Przyszedł moment, gdy otaczająca rzeczywistość przestała mnie śmieszyć. Już dość dawno temu odstawiłem na bok inne zainteresowania i skupiłem się na rzeźbie, mając świadomość, że ten kto zna się na wszystkim, właściwie nie zna się na niczym porządnie. Jako ekstern zdałem egzamin kwalifikacyjny z rzeźby w Izbie Rzemieślniczej w Gdańsku. Dało mi to większą satysfakcję niż obrona pracy magisterskiej, bo doszedłem do tego bez niczyjej pomocy. Rodzina spisała mnie na straty godząc się z faktem, że większość mego świadomego bytu spędzam w pracowni...
- Spod dłuta przez około 30-ci lat, wyszło wiele prac. Policzył pan kiedyś ile przeróżnych dzieł mniejszych, czy większych udało się panu stworzyć?
- Było tego, było... Dłubać w drewnie zacząłem jeszcze w podstawówce, wiec można sobie wyobrazić, ile przez te wszystkie lata wyprodukowałem ton drewnianych wiórów. Przy przewozie eksponatów na obecną wystawę panowie, pomagający mi w tym, w pewnym momencie zaprotestowali stwierdzając, że już chyba wystarczy, bo cała podłoga w muzeum jest już zajęta. W każdym roku zostawiałem sobie kilka egzemplarzy rzeźb, do których przywiązałem się najbardziej, tych z którymi nie chciałem się rozstać. No i się nazbierało...
- Czy śledzi pan losy swoich prac? Czy orientuje się pan do jakich najdziwniejszych, a może najdalszych miejsc trafiły?
- Kiedyś sprzedawałem rzeźby na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Tam byli klienci z całego świata, no, może oprócz kół podbiegunowych. Zawsze z rozbawieniem wspominam pewien epizod z kotem. Pewna pani z Niemiec zamówiła u mnie portret jej kociego pupila, który przeniósł się do lepszego ze światów. Starannie wykonałem kopię leżącego czworonoga i wysłałem go do adresatki. W odpowiedzi dostałem zestaw zdjęć przedstawiający moment przywitania rzeźby przez drugiego z kotów tej pani. Odbył się cały ceremoniał badania włącznie z wąchaniem okolic, gdzie rozpoczyna się ogon. Po zaakceptowaniu przybysza kot ułożył się obok rzeźby. Innym razem celnicy zatrzymali na granicy moje rzeźby przeznaczone do szopki noworocznej w Hamburgu podejrzewając przewożącego o kradzież rzeźb średniowiecznych.
- Jest pan pasjonatem, człowiekiem wrażliwym na piękno, muzykę, gdzie szuka pan pomysłów na swoje prace? Bardziej w baśniach, przyrodzie, w swoich przeżyciach, czy może jeszcze gdzie indziej?
- W świecie baśni realizują się ludzkie marzenia o prawdziwej miłości, sprawiedliwości, odwadze. Dobro zwycięża czające się w mroku zło. Większość bohaterów to barwne, wyraziste postaci, które idealnie nadają się do utrwalenia w drewnie. Ale też w naszych realiach nie brak motywów, które można wykorzystać. Bardzo lubię rzeźbić muzykantów grających zapamiętale swoje pokręcone kompozycje. Ileż w tym jest dynamiki. Moi bohaterowie często mają proporcje dziecka. Taki kanon postaci jest podświadomie odbierany pozytywnie. Długo można by tu wymieniać. Zapraszam na wystawę.
- Czy rzeźbi pan na konkretne zamówienie? Jak się wtedy pracuje?
- Zawsze proszę o podanie bardzo szczegółowych wymagań dotyczących zamawianej pracy. To oczywiste, że gdy mówimy o jednym temacie, każdy ma przed sobą inną wizję. I chodzi o to, by były one sobie jak najbliższe. Chcąc być w porządku w stosunku do zamawiającego zawsze zostawiam dla niego możliwość rezygnacji z przyjęcia gotowej pracy, gdyby nasze wyobrażenia okazały się inne. Kiedyś zapisałem sobie takie żartobliwe motto: "zamówienie - me natchnienie". Często jest tak, że zamawiający mobilizuje mnie do podjęcia tematów, na które sam bym się nie zdecydował. To rozwija, zmusza do szukania nowych rozwiązań. Często robię dla siebie podobną pracę i zostawiam w domowym archiwum.
- Czy ma pan jakąś ulubioną, szczególną rzeźbę? Może jest nią któraś już komuś podarowana i teraz pan tego żałuje, a może jest ona z panem i zawsze będzie?
- Są rzeźby, z którymi nie chciałbym się rozstać. Czasem powodem jest udana kompozycja, czasem oryginalne potraktowanie tematu, czasem sentyment. Trochę tych ulubionych się nazbierało. Zainteresowanym robię ich kopie, ale nigdy nie chcę się pozbyć oryginału. Tam jest zatrzymany w czasie moment radości z uzyskania końcowego efektu, tam jest element współpracy z materiałem, który często podpowiada niezaplanowane rozwiązania. Jak się robi kopię to już jest tylko rzemieślnicze odtworzenie.
- Jaka będzie ta najnowsza wystawa w Muzeum w Brodnicy? Czy jest coś, czym zaskoczy pan brodnickich miłośników pańskiej sztuki?
- Profesor Obarek, mój wykładowca z grafiki warsztatowej, zawsze powtarzał, że nie wystarczy znieść jajko, trzeba dobitnie ogłosić ten fakt światu. Większość swoich prac prezentuję w internecie. To potężna galeria, ale w przypadku rzeźb nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. Dziękuję dyrektorowi brodnickiego muzeum Panu Marianowi Marciniakowi za propozycję zorganizowania ekspozycji moich prac. Mam nadzieję, że spotkają się z przychylnością zwiedzających. Może staną się przyczynkiem do głębszej refleksji, może wywołają uśmiech na twarzy, może zachęcą innych do podjęcia prób samodzielnej twórczości. Wystawa, szczególnie indywidualna, to spore przeżycie. To egzamin, sprawozdanie z aktywności w ostatnim okresie. Zapraszam wszystkich serdecznie i życzę dobrych emocji.
Rozmawiała: Wiesława Kusztal
„Extra Brodnica”
Fot. Archiwum