Odwiedziło nas:
Dodano: 13.05.15 19:00
Potrzebna jest studnia w Kenii. Do Głogowa przyjeżdża rodzina mieszkająca na stałe w Mombasie, która zbiera środki na budowę szkoły i studni w jednej z tamtejszych wiosek.
O Mirce dowiedziałam się przypadkiem od… fryzjerki. Pochodzi z okolic Poznania i mieszka w Kenii. Jest z mężem i córeczką w Polsce, wkrótce odwiedzi nasze miasto. Historia tej młodej kobiety jest niezwykła. To jak opowieść Corinne Hofmann „Biała Masajka”. Od dziecka marzyła o Afryce, lecz nie wierzyła, że jej pragnienie kiedyś się spełni. Pochodzi z biednej rodziny i nie mogła liczyć na żadną pomoc, więc w 2006 r. wyjechała do Anglii, by uczyć się języka. Wkrótce pojawiła się możliwość wyjazdu na kilkumiesięczną misję do Ugandy, nie zastanawiała się ani przez chwilę, spakowała plecak i podążyła w kierunku swojego marzenia. W Afryce zakochała się od pierwszej spojrzenia, na misjach znalazła swoją kolejną miłość, Henry,ego pochodzącego z Kenii. Razem koordynowali małe lokalne organizacje w Ugandzie.
Pobrali się i w ubiegłym roku i zamieszkali w Kenii.
Pierwsze trzy miesiące spędzili w ubogiej wiosce, z której pochodzi mąż Mirki, daleko jej do cywilizacji, ludzie mieszkają w glinianych chatach bez dostępu do wody bieżącej i elektryczności. Starszy brat Henry,ego oddał im swoją chatę, mieli szczęście, bo w domu był prąd, ale tylko teoretycznie, gdyż przez większość dnia był wyłączony. W porze deszczowej zbierali wodę do wszelkich możliwych pojemników, jeżeli się skończyła, pozostawała sadzawka lub najbliższa rzeczka często oddalona od wioski o kilka a nawet kilkanaście kilometrów. Wtedy nie było ich stać na nic lepszego. Dla młodej dziewczyny z Europy kenijska rzeczywistość okazała się szokiem, to, co zobaczyła, przeraziło ją. Do dziś nic się nie zmieniło, wioską rządzą szamani, mieszkańcy nie mają wykształcenia, żyją w glinianych chatach, dzieci nie chodzą do szkoły, brakuje pracy i perspektyw, mężczyźni dużo piją, a wszędzie panoszy się wielka bieda.
Praca wolontariuszki przygotowała ją do trudnych warunków, ale ciąża i wydanie na świat dziecka to zupełnie inne wyzwania. – Początki ciąży znosiłam źle, pierwszy miesiąc leżałam, brakowało mi najbardziej jedzenia. Tam gdzie mieszkaliśmy, był tylko chel na słodko, a ja na słodkie nie mogłam patrzeć, więc głodowałam. Były momenty załamania, kiedy marzyły mi się kiszone ogórki, ser żółty i bułeczki. Cieszyłam się, kiedy przyjeżdżali wolontariusze, bo przygotowywali inne posiłki i zawsze przywozili coś z Polski. W czasie ciąży skończyło mi się pozwolenie na pobyt. Nie miałam paszportu, bo go zatrzymano, licząc na łapówkę, na szczęście krótko przed porodem udało mi się go odzyskać. Ostatni miesiąc spędziłam u znajomych w Kampali, stolicy Ugandy. Była to konieczność, bo z misyjnej mieściny do szpitala międzynarodowego było 5 godz. drogi. Według lekarzy dziecko miało pępowinę owiniętą wokół szyi, co w normalnych kenijskich warunkach oznacza wyrok śmierci dla maleństwa. Byłam tak przerażona, że pojechałam wcześniej do szpitala i poprosiłam o cesarskie cięcie. Lekarz odmówił i kazał się uspokoić. Córka przyszła na świat bez żadnych komplikacji – wspomina młoda mama.
Praca w Ugandzie i 3-miesięczny pobyt pod Mombasą skłoniły młodych małżonków do przemyśleń.
Są protestantami, mąż Mirki jest pastorem, więc pomoc bliźniemu nie jest im obca. Jednak takim decydującym czynnikiem stały się wizyty wiejskich dzieci, które prosiły ich o pomoc. Na ile mogli, to pomagali, ale to było za mało. Postanowili założyć fundację, której celem byłoby wybudowanie szkół i studni w najuboższych zakątkach Kenii. Wykształcenie to okno na świat, a studnia to dostęp do czystej wody pitnej i wielka ulga dla kenijskich kobiet. – Od dziecka marzyłam o wyjeździe do Afryki i niesieniu pomocy najuboższym, zwłaszcza dzieciom. Sama pochodzę z ubogiej rodziny i wiem, co to bieda. Każdy ma swoje powołanie, wystarczy tylko je odkryć. Gdyby każdy człowiek pomagał drugiemu człowiekowi, świat byłby lepszy, weselszy i bardziej kolorowy. Przez naszą fundację chcemy nieść pomoc tam, gdzie jej nie ma, w miejscach zapomnianych, do których ciężko dotrzeć. Chcemy zapewnić dzieciom dostęp do edukacji, która byłaby na odpowiednim poziomie. W Kenii są szkoły rządowe, ale w klasach jest ok. 150 uczniów. Dzieci kończą edukację, ale nadal są analfabetami, bo słabszy uczeń nie ma szans na nauczenie się czegokolwiek. Dzięki nowym szkołom uczniowie dostaną szansę na lepszą przyszłość, wykształcenia zawodowe i znalezienie pracy. Nie będą powtarzać historii rodziców, którzy tej szansy nie mieli. Nie chcemy uzależniać ludzi od pomocy, którą im oferujemy. W miarę możliwości chcemy uczyć ich, jak zadbać o rodzinę i usamodzielnić się. Planujemy zgromadzić fundusze na pomoc w zakładaniu małych biznesów dla matek, sklepików czy niewielkich rodzinnych farm. Wszystko po to, by ludzie mieli choć niewielki dochód na utrzymanie rodziny.
Fundacja w Afryce to wielkie wyzwanie.
Tam czas to pojęcie względne. Każdy, kto odwiedził ten fascynujący kontynent, wie, że zegarek spokojnie można zostawić w domu i nauczyć się cierpliwości. Zarejestrowanie fundacji lub stowarzyszenia zajmuje ok. roku. Budowa szkoły to koszt 30 tys. dolarów, studnia kolejne 10 – 15 tys. – To może przerazić zwykłego człowieka. Ale nawet jak będziemy mieć połowę tej sumy, zaczniemy budowę, wierząc, że środki będą napływać. Nie chcemy ograniczać się tylko do jednej wioski, bo jest ich znacznie więcej. Szukamy pomocy nie tylko w Polsce, prosimy o wsparcie finansowe, ale także pomoc w postaci paczek z ubraniami i przyborami szkolnymi. Tutaj brakuje wszystkiego – mówi Mirka Kalume.
O swoich marzeniach pomocy najuboższym Mirka i Henry opowiedzą na spotkaniach z cyklu Fotostopem przez świat, które odbędą się w bibliotece, Kawiarni Artystycznej, a także na spotkaniach w głogowskich szkołach. Ich córeczka 18 maja kończy 2 latka. Z tej okazji w bibliotece czeka na nią smaczny tort, którego wszyscy przybyli na spotkanie mogą skosztować za symboliczne 5 zł. ofiarowane na budowę szkoły. Głogowianie wielokrotnie pokazali swe ogromne serca, myślę, że i tym razem nie będzie inaczej. Fotostopem przez świat chce pilotować akcję, by na naszych spotkaniach podróżniczych informować o jej postępach i zachęcać do dalszej pomocy. Jako podróżnicy czujemy się do tego zobowiązani, bo to, co zobaczyliśmy m. in. w Afryce, nauczyło nas pokory i szacunku do świata i ludzi.
GRAŻYNA SROCZYŃSKA
Zobacz również: