Odwiedziło nas:
Dodano: 14.08.14 10:35
Jest twórcą i koordynatorem działającej w Wielkiej Brytanii organizacji polonijnej o nazwie Kwiaty Ludzkich Serc. Czym się właściwie zajmuje?
- Kwiaty Ludzkich Serc, to spontaniczna odpowiedź londyńskiej Polonii na moje apele o jedność, solidarność i braterstwo. Na początku stycznia 2014 jeszcze nas nie było, a dzisiaj mamy wielu sympatyków, nie tylko w Londynie, ale również w innych brytyjskich miastach. Nie ma dnia, by jacyś nowi ludzie, często z odległych miejsc, nie oferowali swojej pomocy.
- Pewnie też nie ma dnia, by kilkanaście osób nie prosiło was o pomoc.
- Tak jest. Czasami są to małe, drobne sprawy. Coraz częściej trafiają jednak do nas problemy, w których chodzi o ludzkie życie. Powiem szczerze, nawet nie zdawałem sobie sprawy z jakim bezmiarem nieszczęść i ludzkich cierpień będziemy musieli się zmierzyć. My dajemy ludziom nadzieję i pozwalamy odzyskać godność, a czasem również człowieczeństwo. Te towary są najcenniejszym darem, jaki może dać człowiek człowiekowi. Dajemy miłość, zrozumienie i ciepło, czyli dobra, których wartości nie da się oszacować.
- Pomagacie polskim bezdomnym…
- Staramy się, tysiące ich przemierzają codziennie ulice brytyjskich miast. Jest to trudna i często skomplikowana praca socjalna, która ma na celu trwałą odmianę warunków życia, dla maksymalnej liczby podopiecznych. Mam tu na myśli pomoc w szukaniu pracy i zakwaterowania, aplikowanie o zasiłki, opiekę medyczną, pomoc psychologiczną i duchową, terapie odwykowe, lekcje angielskiego i inne podobne działania. Właśnie to stanowi sedno naszej pracy. Nie jest sztuką dać komuś przyrządzoną już rybę, by się najadł. Sztuką jest dać mu wędkę, by sam nauczył się łowić ryby i wykarmił siebie, a często również swoją rodzinę.
- Mówisz, że w Londynie są tysiące polskich bezdomnych. Czy liczba ta nie jest przesadzona? Czy spotkałeś bezdomnych i opuszczonych przez Boga i ludzi brodniczan?
- W ciągu ostatniego półrocza osobiście poznałem około dwustu polskich bezdomnych. Wśród nich byli też ludzie z twojej Brodnicy. Działałem w tym czasie na maleńkim może 5 proc. obszarze, jaki zajmuje Londyn. To pomyśl, ilu bezdomnych rodaków może być na Wyspach? Oficjalne statystyki są bardzo niedokładne. Obejmują jedynie tych, którzy figurują w wykazach instytucji, pomagających bezdomnym. Większości naszych rodaków nie ma w takich statystykach. Oni wiedzą, że ich szansa na uzyskanie konkretnej pomocy jest znikoma i dlatego nie rejestrują się nigdzie.
- Kim jest typowy polski bezdomny w Wielkiej Brytanii?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Mieliśmy do czynienia zarówno z osobami samotnymi, jak i z całymi rodzinami i z samotnymi matkami i z dziećmi. To prawda - na angielskich ulicach można spotkać bezdomne polskie dzieci. Dzięki Bogu nie jest to częsty widok. Typowy polski bezdomny, to mężczyzna. Wszyscy przyjechaliśmy tu, by zbudować nowe, lepsze życie dla siebie, a często również dla naszych bliskich. Niestety, nie każdemu się udało. Poznałem bardzo wielu wspaniałych ludzi, którzy z dnia na dzień stawali się bezdomnymi, z powodu zbiegu złych okoliczności.
- Jak ktoś, kto ma pracę i mieszkanie nagle staje się bezdomnym? Jak to jest możliwe?
- Ma pracę, ale słabo zna język, wysyła pieniądze do żony i dzieci w Polsce, i nie ma oszczędności, by zabezpieczyć się na wypadek utraty pracy. Gdy nagle traci źródło dochodów, nie ma z czego opłacić czynszu za pokój i nie wiadomo kiedy ląduje na ulicy. Z początku ma jeszcze nadzieję, że jest to stan przejściowy i za dzień, dwa, czy za tydzień znajdzie nową pracę. Zaczyna się spanie w parkach, na dworcach, w nocnych autobusach. Taki nocleg jednak nie daje wypoczynku i wytchnienia, tym bardziej, że trzeba pilnować swojego życia i zamkniętego w walizce dobytku. Przychodzi bród, bo nie ma gdzie się wykąpać i uprać odzieży. Pojawia się rezygnacja, apatia, a pragnienia ograniczają się do najbardziej podstawowych potrzeb. Taki człowiek przestaje wierzyć we własne siły i grzęźnie w bezdomności. Jak iść na rozmowę o pracę, gdy nie kąpało się od tygodnia? Jak zacząć jakąkolwiek pracę, albo rozmowę o niej, jeżeli ciągnie się za sobą wielką walizę z dobytkiem? To prawie niemożliwe.
- Co więc pozostaje?
- Pogodzenie się z własnym losem i towarzystwo podobnych ludzi. Ulica staje się domem, a „normalny świat” zostaje odgrodzony barierą nie do przebicia. Pojawiają się koledzy i zwykle alkohol. Po pijanemu nie myśli się o żonie i dzieciach czekających w innym, zapomnianym już świecie. Po pijanemu dusza mniej boli, a wspomnienia nie są tak nachalne. „Normalni ludzie” obchodzą cię szerokim łukiem, bo śmierdzisz na kilometr. Straszny los, prawda?
- Trudno się z tobą nie zgodzić. Ale dlaczego jest aż tak wielu polskich bezdomnych?
- To co powiem, może być szokujące. W całej mojej karierze w pracy z bezdomnymi nie spotkałem żadnego bezdomnego Hindusa, Pakistańczyka, czy Filipińczyka. Oni nie są ani lepsi, ani gorsi od nas. To dzieci tego samego Boga. Modlą się o to samo, ale w innym języku. Ci, którzy znają brytyjskie realia, wiedzą dlaczego tak jest, ale i tak to powiem. Gdy na przykład jakiś Hindus ma kłopoty, cała jego lokalna społeczność, rodzina i przyjaciele radzą nad tym, jak mu pomóc. Czy taka pomoc jest skuteczna? Ci którzy znają Londyn niech powiedzą, czy spotkali bezdomnego emigranta z azjatyckich krajów?
- Chcesz powiedzieć, że za bezdomność i ubóstwo Polaków w Wielkiej Brytanii odpowiadamy my wszyscy?
- Tak. Ty... ja... my wszyscy? Smutne, prawda? Pytam się sam siebie, ludzie, co się z nami porobiło? Tak niedawno byliśmy dla całego świata symbolem jedności i solidarności. To przecież tylko dzięki temu przetrwaliśmy zabory, okupację i obaliliśmy komunę. Obalenie komuny było czymś niemożliwym, a dokonaliśmy tego, bo nic nie było w stanie rozbić naszej jedności! Gdzie to się podziało? Myślę, że to nie zaginęło. My jedynie zapomnieliśmy o tym, że wszyscy Polacy, to jedna rodzina. Pogubiliśmy się w brutalnym świecie, który nas otacza i zatraciliśmy się w egoizmie. Ale zaczynamy mieć już dość tej znieczulicy i obojętności na los innych ludzi. Nawołuję przy każdej okazji, abyśmy się ocknęli i pokazali, że znowu jesteśmy jednością. Zacznijmy traktować rodaków jak bliskich, a nie jak wrogów. Każdy Polak powinien wiedzieć, że gdy znajdzie się w kłopotach, to jego rodacy wyciągną do niego pomocną dłoń.
- Świadomość, że można liczyć na pomoc rodaka szczególnie z dala od domu rodzinnego jest bezcenna. Smutne jest to, o czym mówisz, ale wiem, że niestety prawdziwe. Czy widzisz jakąś szansę na zmianę tej sytuacji?
- Hmmm... Od początku stycznia robię wszystko co w mojej mocy, by to zmienić i dzieją się cuda, bo jedynie tak mogę nazwać to, co się zdarza. Pomimo tego, że mamy dopiero kilka miesięcy już zebrało się dookoła naszego projektu bardzo wielu ludzi dobrej woli. Są to osoby z ogromną pasją i ogniem w sercach. Staramy się pokazać, że nie jest tak, jak głoszą niektórzy brytyjscy politycy i prasa brukowa. To przecież nieprawda, że my przyjechaliśmy tu po to, by brać. My potrafimy również dawać. Dowiedliśmy tego wielokrotnie, w przeszłości i teraz.
- Dlaczego ci bezrobotni, bezdomni, nie wracają do kraju, do rodzin.
- Powodów tego jest bardzo wiele. Po pierwsze wstyd, bo niełatwo przyznać się do porażki. Wszyscy przecież wiedzieli, że ktoś wyjechał tu do pracy i świetnie sobie radził. Każdy liczył już ile to on nie zarabia. To miłe, gdy inni uważają cię za człowieka sukcesu, no nie? Jak tu się więc przyznać, że jest na odwrót? Pamiętam jak do centrum dla bezdomnych, w którym pracowałem w Londynie przyszła reporterka z TV Polonia. Na sali było wtedy około 15 Polaków. Tylko jeden odważył się pokazać twarz do kamery. Inni po prostu wyszli i nie chcieli wrócić. Poza tym wielu bezdomnych spaliło za sobą wszelkie mosty i nie mają gdzie i do kogo wrócić. Mają więc do wyboru bezdomność tu - w Anglii lub tam – w Polsce. Wybór pada zwykle na pozostanie na emigracji, bo tu choćby ze względu na klimat bezdomny ma łatwiejsze życie. Istnieje jeszcze trzeci, bardzo ważny powód. Jeżeli ktoś chce ponownie odbudować swoje życie i stanąć na własnych nogach, to zwykle wybiera pozostanie na obczyźnie. Mimo wszystko tu jest dużo więcej możliwości niż w Polsce. Łatwiej znaleźć pracę, a gdy się ją już ma można wynająć pokój i wszystko zaczyna się ponownie układać. Znam wielu takich byłych bezdomnych, którym się to udało. W Polsce, przy tak dużym bezrobociu i problemach mieszkaniowych, byłoby to praktycznie niemożliwe.
- Czy Polacy tam na obczyźnie potrafią być dumni, ze swojego pochodzenia?
- Możemy chodzić z podniesioną głową. Jesteśmy w Wielkiej Brytanii ogromną siłą, z którą każdy musi się liczyć. Wystarczy jedynie byśmy zaczęli mówić jednym, wyraźnie słyszalnym i donośnym głosem, a zamkniemy usta tym wszystkim, którzy przedstawiają nas jako pijawki żerujące na brytyjskim systemie opieki społecznej. My przecież wiemy ile dobrego wnosimy do życia gospodarczego i społecznego. Wykształcenie zdobywamy w Polsce, a tu zostawiamy swoją wiedzę i umiejętności. Oni z tego korzystają.
Coraz więcej osób z Polonii, mówi „dość tego”! Polska organizacja „Kwiaty Ludzkich Serc” stała się faktem. Wokół naszego projektu jednoczą się Polacy, nie tylko z Londynu i nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale z całego świata. Gdy każdy dołoży nawet najmniejszą cegiełkę, to zbudujemy gmach, który zadziwi wszystkich, nawet nas samych! Pamiętam doskonale słowa naszego Papieża: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi, Tej Ziemi”. Ja teraz proszę Boga: Niech choć odrobina Tego Ducha zstąpi tu i teraz i odnowi oblicze tego Polskiego narodu, niech Polak stanie się ponownie bratem dla drugiego Polaka, a nie wilkiem. Myślę, że to samo przydałoby się w naszej ojczyźnie, nad Wisłą. Brzmi patetycznie, ale tak myślę i czuję. - Piękne i prawdziwe słowa. Ale co ty właściwie robisz, by to osiągnąć?
- Ludzie często pytają mnie o to, co ja robię, że dzieją się takie cudowne rzeczy. Długo się nad tym zastanawiałem, bo sam nie znałem odpowiedzi. Dziś chyba już wiem: dostałem od losu klucz do otwierania ludzkich serc. A tym kluczem są moje słowa. Jestem jak ogrodnik, który sieje swoje ziarna, a one padają na ludzkie serca. Gdy trafią na odpowiedni grunt, to wyrastają z nich przepiękne kwiaty. Wtedy zbieram je w najcudowniejszy na ziemi bukiet i pozwalam im pachnieć. Ten zapach ma magiczną moc i każdy kto go poczuje ulega przemianie, w jego myślach i sercu również wyrasta kolejny piękny kwiat.
Rozmawiała: Wiesława Kusztal
Zobacz również: