Odwiedziło nas:
Dodano: 29.04.2014
Szary i zimny, jakby pogrążony w letargu, styczniowy poranek, a u mnie wystawiona walizka z letnimi ciuchami i kremami z filtrem. Wybieram się w podróż. Jeszcze tylko ostatnie materiały wrzucam na redakcyjną pocztę, kilka telefonów z gatunku służbowych, sprawdzenie ważnych papierów; wizy, książeczka szczepień, ubezpieczenie, niezbędne maile, adresy, telefony i w drogę.
Moje podróżowanie, to nie takie całkiem extremalne wyczyny na samotnych wojażach, ale i też nie leniwe, z biurem podróży. Przygotowania do egzotycznych, samodzielnie organizowanych wyjazdów wymagają trochę czasu i pamiętania o wielu drobnych, ale ważnych rzeczach o które samemu trzeba zadbać. Drobne zdarzenie na warszawskim terminalu odlotów w trakcie odprawy biletowo-bagażowej u przewoźnika Qatar Airlines, potwierdza to. Bagaż nadany, a w ręku przepustka, na wymarzone wakacje. Bilety. Jeszcze tylko rzut oka i decyzja, który schować głębiej, a który trzymać przy sobie. Ot i niespodzianka. Na bilecie na dalszą drogę zgadzają się tylko cztery pierwsze litery mojego nazwiska. Reszta, dokładnie nie moja. Nie zgadza się nic. Ani daty, ani numer lotu. Odkręcamy sprawę. Tu na miejscu obyło się jeszcze bez problemów. W samolocie zajmuję, miejsce przy oknie, zawsze proszę o takie i najczęściej się udaje. Kiedy mogę popatrzeć przed siebie, nawet tylko na chmury, nie mam wrażenia, że siedzę w szczelnie zamkniętej konserwie. Szczęśliwie lecimy. Lubię ten moment, kiedy samolot odrywa się od ziemi i z dziobem zadartym do góry pruje chmury. Czuję wtedy, że wszystko, przed czym uciekam, jadąc na wakacje, zostaje za mną.
Doha
Jest naszym pierwszym, podczas tej podróży, miejscem postoju. Przylecieliśmy do stolicy, jednego z najbogatszych państw świata. Katarska metropolia rozciągnięta nad Zatoką Perską, już na pierwszy rzut oka wydaje się fascynującym miastem, przyciągającym rzesze turystów i ludzi biznesu. W Doha byłam wielokrotnie, ale zawsze w przerwach między dalszymi lotami, w związku z tym pozostawałam tylko w obrębie lotniska. Tym razem nasza czwórka zatrzymała się tu na dłużej. Po wyjściu z budynku lotniska, które już samo w sobie wygląda dość zamożnie, spodziewałam się, że dalej też będzie na bogato. Jak na tę porę roku, jest styczeń, katarska metropolia przywitała nas dość ciepłym wieczorem. Szybko łapiemy taksówkę i zamawiamy kurs do hotelu.
Tradycja i nowoczesność
Jadąc po drodze równej jak stół, rozglądamy się, podziwiając pięknie oświetlone, kolorowe przykłady najnowocześniejszej architektury. Nic dziwnego - Doha, to wizytówka Kataru. Z kolei Katar w wielu światowych rankingach, obejmujących różne dziedziny życia, nauki, techniki i wszelkiego posiadania, jest „naj”. W Katarze jest najwyższy dochód narodowy, przypadający na jednego mieszkańca, tu znajdują się największe zasoby naturalne ropy oraz gazu i to one stanowią o bogactwie tego kraju. Tu także można spotkać największe skupiska najnowocześniejszych konstrukcji powiązanych myślą wizjonerów, projektantów, architektów i budowniczych. Przed sobą mamy trochę czasu, aby wyłapać co ciekawsze smaczki, które należy i warto tu zobaczyć.
Miasto Sindbada
Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to miasto, które łączy w sobie nowoczesność z bogactwem dawnej kultury. Tradycyjne, z niewysoką zabudową, oblicze katarskiej stolicy, pomieszane jest z nowoczesnym centrum, gdzie w odróżnieniu od niskich budynków, tych w starej części, wysoko nad horyzontem górują drapacze chmur. Odbijają się one w lustrze morskiej wody, okalającej miasto, mnożąc je w nieskończoność. Old City, oświetlone arabskimi lampami przypomina rudawo – żółtą makietę do filmu o Sindbadzie. Ulice, tak jak w większości metropolii, zapchane autami. Katarczycy mało chodzą, głównie przemieszczają się samochodami. Raz ze względu na upały, dwa - benzyna tania, jak woda. Jeśli ktoś idzie chodnikiem, to albo turysta, albo napływowy robotnik.
Co warto zwiedzić?
Z przewodnikami w ręku, haust po hauście, łykamy to, co one nam, turystom, zalecają. Kulturę Kataru, taką podaną w pigułce, pomoże poznać i zrozumieć Muzeum Sztuki Islamskiej. Już sam budynek, esencja islamskiej architektury, robi wrażenie. Świetna geometryczna architektura i położenie, w pobliżu parku, z ładnym widokiem na zatokę. Bliskość pomarszczonej wody powoduje, że zachód słońca robi się w tym miejscu spektakularnym widowiskiem. Muzeum z pewnością jest jedynym miejscem na świecie w którym znajduje się tak wiele cennych artefaktów, wiodących przez meandry historii muzułmańskiej sztuki i kultury. Niesamowite arcydzieła ceramiki, szkła, wyrobów ze złota i metalu, tkanin oraz manuskryptów. To wszystko robi wrażenie.
Życie jest sztuką
Wcześniej o Arts of Islam nie miałam pojęcia, tym samym nie wiedziałam skąd arabscy twórcy czerpali inspirację, co dawało im natchnienie. Jako że podróże kształcą, teraz już wiem, jak ogromny wpływ i oddziaływanie na tę sztukę miały codzienne elementy z życia Arabów. Ich religia, język, a także surowość i prostota beduińskiego życia. Mnie w tym muzeum, fascynowały nawet wysokie kilku dziesięciometrowe, perforowane lampiony. Nie szkodzi, że to elementy wystroju wnętrza. Są piękne. Ich światło przebija się między ścianami na zewnątrz i widoczne jest ze sporej odległości. Samo muzeum jest świetnie zorganizowane i przyjazne dla zwiedzających, szczególnie dla rodzin z dziećmi. Można tu odpocząć, posilić się i kupić pamiątki. Są też miejsca przeznaczone do zabawy i do pielęgnacji najmłodszych turystów, wymagających umycia, zmiany pieluszki, czy nakarmienia.
Marsz po zdrowie w czarnej abai
Z muzeum mieliśmy jeden krok na najsłynniejszą katarską ulicę, promenadę Corniche, przecinającą dzielnicę Mutrach. Spędziliśmy tu bardzo sympatyczny wieczór, spacerując wzdłuż wybrzeża i podziwiając skąpane w wodzie kolorowo oświetlone wieżowce, wyrastające z biurowej dzielnicy Ad Daucha. Podczas spaceru, dość często mijaliśmy Arabki od stóp do głów w czerni, całkowicie zasłonięte, łącznie z twarzą i dłońmi. Akurat w tej części świata, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że one w tych strojach uprawiały nordic walking. Nie do pozazdroszczenia.
Ryby, jak z akwarium
Dochodzące z pobliskich kafejek i restauracji zapachy regionalnych potraw i napojów, drażniąc nasze nozdrza, zachęcały do przycupnięcia choćby na chwilę i oddania się pod panowanie kuchni arabskiej. Zrobiliśmy to z przyjemnością. Posileni szałarmą z jagnięciny (odpowiednik tureckiego kebaba) i wypoczęci, nabraliśmy ochoty na dalsze spacerowanie. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy słynny port arabskich stateczków, dhow, a później, jeszcze słynniejszy nocny targ rybny. W przeróżnych pojemnikach, na stołach, albo wprost na ziemi, leżało pełno ryb o niespotykanych kształtach i barwach. Wszystkie i tak, nieważne, piękne, czy przerażające, w większości kończyły, jako danie na talerzu. Po dniu pełnym wrażeń, zmęczeni, wracamy do hotelu.
Perła Kataru i drapacze chmur
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wycieczki do nowej wizytówki miasta, Perły Kataru, czyli luksusowej dzielnicy mieszkaniowej, stworzonej na sztucznej wyspie. Jeszcze do niedawna to miejsce było łowiskiem pereł, a dziś jest częścią miasta, tętniącą dostatnim życiem. Pełna i bogata infrastruktura, eleganckie domy, sklepy, port, przystanie, boiska sportowe, parki, szkoły itp. przyciągają nabywców sprzedawanych tu za ciężkie pieniądze apartamentów. Po spacerze wzdłuż Porto Arabia Towers i przystani jachtowej wybraliśmy się do najnowocześniejszej części i obecnej ikony Doha - West Bay District. Po obydwu stronach szerokiej, kilkupasmowej arterii, spod ziemi wyrastają ogromne drapacze chmur o przeróżnych kształtach i kolorach. Kielichy, żagle, piramidy, elipsy półkola, wieloboki, wielokąty, gwiazdy itp. Kształty, konstrukcje i ich wysokość przyspieszają bicie serca. Krajobraz jak z filmu z przyszłości. Na mnie, to na wskroś nowoczesne i przestronne centrum, zrobiło z lekka przytłaczające wrażenie. Takie odczucie spotęgował absolutny brak ludzi. Na szerokich, wygodnych chodnikach, nie widać chodzących. Tu nawet turyści nie spacerują. Dzień, a tu żywego ducha. Tylko pędzące sznury samochodów. W szklanych, błyszczących, jak lustro ścianach wzajemnie odbijają się drapacze, zwielokrotniając ilość. Pod koniec ciągu niebotycznych wieżowców, od strony zatoki, wyłania się jeden z bardziej kontrowersyjnych budynków w Katarze. Gdzieś czytałam, że falliczny kształt wieży, to żart architektów, wymierzony w konserwatywną kulturę arabską. Bo to najpewniej nie jest przypadek, że potoczna nazwa tego budynku, to condom tower, lub dildo tower. Jak zwał, tak zwał, ja jednak dalej uważam, że nowoczesne centra, choć budzące respekt przed pomysłowością architektów i konstruktorów, we wszystkich miastach na świecie, są tak samo bez duszy i bez klimatu. Dlatego nie spędzam w nich zbyt wiele czasu. Wolę atmosferę, wąskich uliczek Old City.
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
„Extra Brodnica”
Na zdjęciu:
Życie zaczyna się po zachodzie słońca
Zobacz również: